Nie będzie najmniejszą nawet przesadą stwierdzenie, że Ford Escort odpowiada za “spory kawał” motoryzacyjnej historii. Przez 36(!) lat ciągłej produkcji zdołał zdobyć zwolenników na całym świecie. To nie megalomania, a fakty – niewiele jest miejsc, w którym o Escorcie (bądź np. Orionie, który od Escorta różni się wyłącznie nazwą) by nie słyszano.
Pierwsza generacja na rynku pojawiła się w 1967 roku, ostatnia – amerykańskie Mk3 – zeszła ze sceny w 2003 roku. Czy niepokonana – można by wątpić. Bardzo poważnie zaszkodziły jej rdza i… Ford Focus – następca, który zdołał zepchnąć legendę w cień. Trudo jednak wieszczyć mu podobną do poprzednika karierę, wszak “żyje” w zupełnie innej erze motoryzacyjnej. I choć na polskich drogach Focusów nie brakuje (zwłaszcza chwalonej za doskonałe właściwości jezdne pierwszej generacji oraz flotowej dwójki), to jednak Ford Escort MkVII wciąż jeszcze nie należy bynajmniej do rzadkości.
Escort, akt siódmy
“Obecny” wygląd Escorta to w zasadzie pochodna piątej generacji. Dwie późniejsze rewolucje sprowadziły się w dużej mierze do zmian stylistycznych, dzięki którym samochód nabierał ogłady i dostosowywał się do upływu czasu. MkVII zadebiutowała ostatecznie w 1995 roku i produkowana była przez kolejne pięć lat. Na rynek trafiły trzy wersje nadwoziowe – najpopularniejszy hatchback, praktyczne kombi oraz nieco ekscentryczny kabriolet, który wzbudzał raczej politowanie niż podziw.
Ogólnie jednak stylistyce ostatniego Escorta nie sposób wiele zarzucić. Jak na czasy produkcji była to z całą pewnością sylwetka nowoczesna, co podkreślały wyraźne obłości. Dzisiaj nie jest to już być może szał ciał i uprzęży, niemniej jednak zdarzają się nowsze samochody, którym czas szkodzi bardziej. Ford Escort z wizualnego punktu widzenia starzeje się godnie.
Wnętrze z kolei śmiało może konkurować z tym koszmarnie udziwnionym, znanym z Focusa pierwszej generacji. Tutaj linie poprowadzono tradycyjnie, ale dzięki temu przejrzyście. Nie ma więc najmniejszych problemów z obsługą. Ma to swoją zaletę – nie rozprasza podczas jazdy. Sama jazda zaś należy do przyjemności na tyle, na ile może do przyjemności należeć jazda piętnastoletnim samochodem klasy średniej niższej. Nie można jej w zasadzie nic zarzucić, ale chwalić też – poniekąd – nie ma czego.
Dłuższe podróże umila zaskakująco duży bagażnik – w wersji hatchback standardowo o pojemności 380 litrów, w kombi zaś – 460 l. To wyniki zdecydowanie wystarczające, zwłaszcza że i w “przedziale pasażerskim” na brak miejsca nie ma powodu narzekać.
Okiem optymisty
Podstawowa zaleta? Niska cena. Wiek zrobił już swoje i za 5 tysięcy złotych można nabyć już naprawdę zadbany egzemplarz. Gorzej, że o takie trudno – większość Escortów po tylu latach prześwituje na wylot. Nie trzeba jednak bać się instalacji gazowej, która obniża koszty eksploatacji. Silniki Forda w tym przypadku dobrze znoszą “podtlenek LPG” i choć różnica osiągów jest odczuwalna, to jednak na pewno nie w takim stopniu, jak różnica finansowa przy tankowaniu.
Zadbany, niezmęczony życiem egzemplarz powinien posłużyć jeszcze przez kilka lat. Warto jednak zdecydować się na jednostkę benzynową, minimum 1,6 l, a najlepiej 1,8. Osiągi mniejszych, a także diesli, pozwalają toczyć ze stodołą wyścigi na tyle zacięte, że tylko fotokomórka zadecyduje o wyłonieniu zwycięzcy. Można wszakże poszukać wariantu hurraoptymistycznego – Forda Escorta RS z dwulitrowym silnikiem o mocy 150 koni mechanicznych. Zawsze to nieco więcej życia pod prawą stopą.
Wzrokiem realisty
Rzeczywistość jednak nie rozpieszcza. Escorty – nawet najmłodsze – mają już swoje lata, a upływ czasu widać bardzo wyraźnie. Boleśnie potraktował je tzw. syndrom Forda – cienkie niczym papier blachy, które odwdzięczają się rdzewiejąc w oczach. To – poza przednim zawieszeniem – największa bolączka Escortów. Podatne są szczególnie elementy przedniego zawieszenia – tempo ich zużywania, nawet jak na polskie drogi, jest zdecydowanie zbyt szybkie.
Irytująca jest wilgoć, zbierająca się w bagażniku – charakterystyczna dla hatchbacków i kabrioletów. Problem wynika z niedostatecznie szczelnego montażu lamp, przez co część wody – zamiast być odprowadzana na zewnątrz – dostaje się do środka, nierzadko przenikając nawet do komory koła zapasowego.
Dość wcześnie pada termostat, co skutkuje notorycznym przegrzewaniem się silnika. Z kolei ogrzewanie szyby “lubi” przerywać – pozostają wówczas zaparowane pasy, z którymi walczyć trzeba ręcznie. Poza tym nie ma w zasadzie elementów, które wcześniej czy później by się nie zepsuły. To domena wiekowej konstrukcji i niewiele tylko młodszej produkcji. Escort – głównie za sprawą kiepskiego utrzymania większości egzemplarzy – zalicza się do bardziej awaryjnych samochodów. Z drugiej strony jednak tzw. perełki nie powinny przysporzyć właścicielowi żadnych, poza eksploatacyjnymi, zmartwień.
Ciasteczko z wróżbą
O zadbany egzemplarz Forda Escorta na pewno łatwiej niż o uczciwego polityka w polskim Sejmie, co jednak wcale nie oznacza, że będzie to zadanie niewiążące się z mozolnymi trudami. Fakt, że średnie ceny na poziomie 2-3,5 tysiąca złotych nie wynikają z przypadku, a z rzeczywistej wartości samochodu. Stąd też należy dobrze zastanowić się, czy jest to coś, w co warto byłoby inwestować nawet niewielkie pieniądze.
Ford Escort MkVII sprawdzi się jeszcze jako “wół roboczy”, na przykład do dowozu materiałów. Zadbany hatchbach – niewykluczone – jeszcze trzy, może cztery lata powinien posłużyć jako samochód rodzinny, nie doprowadzając tym samym rodzinnego budżetu na skraj upadku. Niemniej jednak w żadnym wypadku nie będzie to pewna inwestycja na długie lata. Nie bez powodu mówi się przecież, że upadek Forda rozpoczął się właśnie z chwilą “wypuszczenia” na rynek Escorta MkVII.