W Ameryce XX wieku ogromną popularnością cieszyły się pełnowymiarowe pickupy, pochłaniające niewyobrażalne ilości paliwa i zużywające nie mniej energii niż farma Ala Gore’a. W Europie dominował jednak rozsądek, uwielbienie którego pogłębiało się z kolejnymi latami. Efektem tego były coraz mniejsze samochody napędzane oszczędnymi silnikami, co gwarantowało relatywnie niższe koszty eksploatacji. A potem pojawiła się moda na SUV-y, która popsuła nastroje niejednemu ekologowi.

Ale Europejczykom wciąż jeszcze daleko było i jest do polotu zza Oceanu. Dlatego też SUV-y, choć z założenia pokaźne i pojemne, obdarowane zostały wysilonymi, ale małymi jednostkami napędowymi z przedziału 1,6-2,0 l. Miniaturyzacji nie dało się już powstrzymać. Do SUV-ów i crossoverów dołączyły minivany segmentu K, które obecnie przeżywają najprawdziwszy renesans. Owocem zjawiska stał się Ford B-MAX, produkowany od 2011 roku w Rumunii samochód, który zachwyca przede wszystkim… drzwiami.

Walka na innowacje

Liczba konkurentów w segmencie jest tak duża, że uzyskanie przewagi samym wyglądem lub producencką renomą staje się coraz trudniejsze. Dlatego twórcy starają się przyciągnąć uwagę potencjalnych klientów niekonwencjonalnymi rozwiązaniami. A że z reguły innowacje sprowadzają się do drzwi, to chyba europejska przypadłość. Oczywistym, aczkolwiek mającym już kilka lat przykładem jest Opel Meriva najnowszej generacji, w którym to tylna para drzwi otwiera się w przeciwnym kierunku. Rozwiązanie to, stosowane dotąd w najbardziej luksusowych brytyjskich limuzynach (oraz w niektórych polskich samochodach, gdzie zawiasy montowano w losowo wybranych miejscach), miało za zadanie ułatwić dostęp do drugiego rzędu. Na przykład rodzicom, chcącym umieścić na tylnej kanapie fotelik dziecięcy z żywą zawartością.

Ford z kolei uczynił krok w nieco innym kierunku. Zastosował rozwiązanie niezwykle popularne, ale stosowane zazwyczaj w zgoła innym typie samochodów. W pojazdach dostawczych. Odsuwane na specjalnej szynie tylne drzwi ułatwiają wsiadanie i wysiadanie na ciasnych parkingach. Przednie natomiast – przeciwnie niż w Peugeocie 1007, w którym postawiono tylko na przesuwność – otwierają się w tradycyjny sposób. Dziecko z tyłu wyjąć zatem łatwiej, ale problemów kierowców przy kości Ford nie rozwiązał. Oczywiście jednak na samych drzwiach nie skończono – gdyby do tego tylko sprowadzały się tak szumnie zapowiadane innowacje, producent zostałby zapewne zupełnie zasłużenie wyśmiany. Innym razem…

Dobre wzorce stylistyczne

W ślad za zmianą tylnych drzwi poszła integracja z nimi słupków B. I dopiero teraz, kiedy zniknęły tradycyjne „filary”, można mówić o prawdziwej rewolucji, która faktycznie ułatwia załadunek i rozładunek. Pod tym względem B-MAX nie ma sobie równych. Na pierwszy rzut oka wygląda jak niemal wszystkie pozostałe modele Forda – dyscyplina stylistyczna wymogła charakterystyczny przód z sześciokątną atrapą imitującą rozwiązania Astona Martina. Linia boczna nie jest unikatowa, a tył to standard zaadaptowany z większych minivanów producenta. Unikatowość B-MAX-a zdradzają tylko charakterystyczne wcięcia na prowadnice tylnych drzwi, gustownie przenikające w klosze lamp.

Wewnątrz bez zarzutu

407,7 cm długości to niewiele jak na samochód, który z założenia ma być wygodnym środkiem transportu dla całej rodziny. I faktycznie – zastosowanie płyty podłogowej współdzielonej m.in. z Fiestą wymogło dość istotne ograniczenia. Mający zaledwie 318 litrów objętości bagażnik każe poważnie się zastanowić, czy aby na pewno gra warta jest świeczki, wszak wybierając minivana chciałoby się liczyć przede wszystkim właśnie na miejsce. Na jego brak narzekać nie powinni pasażerowie. Daleko tu – i nic dziwnego – do przestronności rodem z limuzyn, ale dostępne limity wykorzystano optymalnie. Kierowca i siedzący obok pasażer cieszyć się będą wygodnymi fotelami o zaskakująco dobrym trzymaniu, prowokującym momentami do poszukania ograniczeń trakcyjnych auta. Te jednak pojawiają się rozczarowująco wcześnie.

Wnętrze wykonano z należytą starannością, pod tym względem trudno byłoby zarzucić Fordowi jakiekolwiek niedociągnięcia. Zastosowane materiały, choć pogrzebowo przygnębiające, są miłe w dotyku. Jedynie tafle czarnego plastiku w konsoli środkowej przypominają budżetowy nagrobek. Kierownica leży w dłoniach dokładnie tak jak trzeba, wszystkie niezbędne przełączniki znajdują się w sensownych miejscach, zapewniając wymaganą ergonomię. W drugim rzędzie miejsca ze zrozumiałych względów jest wyraźnie mniej, choć nie na tyle, by rwać włosy z głowy. Nie wypada narzekać.

Jednostki (nie)napędowe

Kląć można za to na silnik – 1,4-litrowy Duratec o mocy rzekomo aż 90 koni mechanicznych – potrafi przyprawić o istny ból zęba. Jest… stosunkowo oszczędny, by ograniczyć się do wymienienia pozytywów. Spalanie Forda B-MAX w trasie można ograniczyć do 6 litrów benzyny na 100 km, w cyklu miejskim trzeba liczyć się z wartościami 2-3 jednostki większymi. B-MAX 1,4 przyspiesza do 100 km/h w prawie 14 sekund. To niemal wieczność. Prędkość maksymalna – 170 km/h – pojawia się na liczniku po mniej więcej tygodniu. Ale! Wolnossący Duratec to tylko jedna z wielu opcji. Znacznie bardziej interesująco zapowiadają się wspomagane turbosprężarkami jednostki z linii Ecoboost – litrowej pojemności, o mocy 100 lub 120 koni mechanicznych, odznaczające się jeszcze mniejszym zapotrzebowaniem na paliwo, a przy tym wyraźnie lepszymi osiągami.

Zwolennicy diesli mogą wybrać anemiczne 1,5 TDCI i nieco bardziej żwawe 1,6. W obu przypadkach Ford deklaruje zużycie oleju napędowego na poziomie 4 litrów na 100 km, co w pełni uzasadniałoby rezygnację z osiągów.

W cennikach

Ford B-MAX 1,4 Duratec w prezentowanej wersji Titanium kosztuje obecnie 69.200 złotych. Za modele z 1-litrowymi jednostkami Ecoboost zapłacić trzeba minimalnie więcej. I dużo to, i mało, bo B-MAX to stosunkowo świeża i oryginalna propozycja, która jednak kurczowo trzyma się tradycji i marki, i motoryzacji ogółem. Chęć zmieszczenia jak najwięcej na jak najmniejszej powierzchni pokutuje ograniczeniami. Ceny nowego Forda Focusa są bardzo zbliżone. Za Opla Merivę zapłacić trzeba przynajmniej 60 tysięcy złotych. Tam, gdzie zaczynają się ceny podstawowego B-MAX-a, tam kończą ceny najlepiej wyposażonych i najmocniejszych Roomsterów.

Propozycji jest tak dużo, że wybór z całą pewnością nie będzie łatwy. Stawiając na Forda B-MAX liczyć można na powiew świeżości, którym ozdobiono standardowe, ale bardzo dobre rozwiązania. I za to między innymi Fordowi należy się przynajmniej wstępne zainteresowanie.