Nadszedł czas, aby zakończyć Festiwal Nazw Bezsensownych. Muszę przyznać, nie spodziewałem się, że zajmie mi to aż trzy poniedziałki, aby wszystko opisać. A na dobrą sprawę, na ten temat mógłbym opublikować jeszcze kilka kolejnych wpisów. Wziął jednak we mnie górę rozsądek – nie chcę z Poniedziałkowego Rozrusznika zrobić cyklu wpisów tylko o nazwach. Nie mówię jednak jeszcze ostatniego słowa, jak uzbiera się zestaw nazw, które nie pasują do niczego, to w któryś poniedziałek z pewnością Festiwal odnowię. I tak pewnie będzie co jakiś czas, jak tylko odpowiedni zestaw się uzbiera.

Tak czy inaczej, dzisiaj w cyklu skupiam się na ostatnich literach alfabetu, czyli od ‘r’ do ‘z’. Jest o czym mówić, szczególnie w przypadku pewnej znanej firmy na literę ‘v’. Gotowi? No to zaczynamy.

Festiwal Nazw Bezsensownych (od ‘r’ do ‘z’)

Renault

Jeśli mnie pamięć nie myli, to większość modeli, które aktualnie Renault posiada w swojej ofercie, istnieje na rynku pod swoimi nazwami od połowy lat 90. Megane, Laguna, Twingo, Clio, to wszystko są samochody, których nazwy są znane, osłuchane i nikomu nie przeszkadzają, a nawet potrafią się nieźle kojarzyć. A to, że ostatnie Clio jest mega świetnym samochodem to inna kwestia, z chęcią szarpnąłbym do testów.

I raptem Renault raczy nas samochodem, które pod każdym względem jest zupełnie od czapy. Koleos. KOLEOS. Jak to w ogóle brzmi. Pamiętacie takie auto jak Daewoo Kalos? Brzydkie jak noc i równie tragiczne technicznie. I z tym mi się Koleos kojarzy. Ani to nie brzmi dobrze, ani wygląda ładnie, ani nie sprzedaje się dobrze. Niewypał, pod każdym względem.

Zresztą renault jakoś nie m szczęści do aut typu SUV. Captur też brzmi średnio, ale przynajmniej auto samo w sobie jest bardzo fajne, więc nazwę da się jeszcze jakoś przełknąć. Ale Koleos? Plz, nope.

Seat

Hiszpańskie wyspy, nic się nie zmienia, szkoda tylko, że oferta jest taka mierna. A wiecie, o ile Seatowi wzrosła sprzedaż w lutym? O ponad 650%. Nowy Leon działa, coś się dzieje, oby tak dalej.

Skoda

Jak pewnie zauważyliście, do nazw historycznych się nie przyczepiam. Superb, Octavia, to są jeszcze przedwojenne nazwy, więc jak można je negować? Jak dodamy do tego Fabię, to też to nazewnictwo pasuje. Rapid… no, trochę gorzej, ale to też w czasach PRLowskich funkcjonowało, więc niech sobie będzie. Nawet wrzucenie nazwy Sportback, mimo że ewidentnie VAGiem zalatuje, można przełknąć.

 

Ale Yeti? Kto auto nawał Yeti? Ja wiem, to się ma kojarzyć z zimą, przygodą, czymś nieznanym, z tym, że… to jest Skoda. Skoda jest poważna, porządna, taka jak trzeba. Więc gdzie tutaj miejsce dla czegoś takiego jak Yeti? To auto ma w sobie tyle przygody ile wyjazd na dwa tygodnie do kurortu w Łebie. Istne szaleństwo, pod warunkiem, że nie robisz nic głupiego. Nazwa zupełnie nie pasuje do marki i do samego samochodu. I do tego jeszcze nowe spoty reklamowe w radiu, np. ‘Yeti zabrał mnie do sklepu’. Strzał w stopę, totalnie.

Subaru

Nie wiem, czy można tutaj mówić o sentymencie, ale ta marka to przecież legenda sportów motorowych. Rajdy, Impreza WRX STi, klasyka gatunku, aż szkoda mi się przyczepiać. Szkoda, ale muszę, bo te auta są równie brzydkie, co bez sensu się nazywają. Outback i Forester są zrozumiałe, Legacy, będące bazą dla Outbacka da się znieść, aż raptem wyskakuje BRZ oraz XV, które nie pasują zupełnie do niczego. Ja nie wiem, oni brali randomowe litery, wciskali enter i już? No i ostatni pomysł z wyłączeniem nazwy Impreza i pozostawieniem samego WRX jest już zupełnie poroniony. Klasyki się nie zmienia! Niech to będzie brzydkie jak zawsze, ale przynajmniej niech się nazywa tak, że dosłownie każdy wie o co chodzi. A nie, kombinują jak koń pod górę i jak zwykle nie wychodzi.

Toyota

Mogę nie lubić Toyoty, mogę się z niej nabijać, że jest nudna, miałka, nieciekawa, słowem idealna dla motoryzacyjnych ignorantów. Nie mogę jednak odmówić Toyocie konsekwencji i perfekcyjnego dopracowania procesów w dosłownie każdym dziale firmy. Na studiach przerabiałem toyotę pod  każdym względem: marketingowym, finansowym, logistycznym etc i zawsze wychodziło na to, że jest to książkowy przykład zarządzania. I w pełni się z tym zgadzam. Dlatego też Toyota była przez pewien czas największym producentem samochodów na świecie. Nie podoba mi się to, ale faktów nie nagnę.
Nazwy były więc zawsze przemyślane i nawet, jeśli wydawało się to błędem (patrz Auris), to jednak rynek odpowiadał zazwyczaj pozytywnie. Nie pojmuję więc, skąd raptem w Toyocie taki model, jak Urban Cruiser. To wygląda, jakby wzięli amerykańską nazwę i wkleili ją do jakiegoś tam sobie samochodu, jakoś przez przypadek. Słabe auto, słaba nazwa, słaba sprzedaż.

Volkswagen

Nooo, tutaj to się mogę rozwinąć, książkę bym mógł niemalże napisać! Pomysł speców od marketingu był dobry: bierzemy nazwy wiatrów i w zależności od ich mocy, dodajemy je do konkretnych samochodów. Passat, Golf, Scirocco. W międzyczasie pojawiło się Polo, które, niewiadomo czemu, wzięło swoją nazwę od sportu popularnego szczególnie w Indiach. No ok., niech będzie. Jetta to znowu powrót do natury, tym razem woda – nazwa wzięła się od jakiegoś prądu strumieniowego na Pacyfiku.
Są to jednak nazwy klasyczne, nie ma sensu ich ruszać, każde auto sprzedaje się genialnie i jest, szczególnie w Polsce, bardzo dobrze kojarzone. Wystarczy spojrzeć na wyniki Internetowego Samochodu Roku 2013,  żeby się o tym przekonać.

Potem ktoś w VW ewidentnie musiał paść na ostrą chorobę umysłową, ponieważ na rynku pojawiło się auto o zupełnie niewymawialnej nazwie: Touareg. Jak się to czyta, trudno powiedzieć. Ja czytam ‘tureg’, ale czy to jest poprawne, tego nie wiem. Wiem jednak, że z pewnością na tej nazwie nie zyskało plemię Touaregów, zamieszkujące pustynię Sahara, ponieważ raptem kilkukrotnie intensywniej zaczęto się nimi interesować. Biedni ludzie, już i tak wystarczająco im ciężko musi być na tej Saharze, a jeszcze VW suva tak samo nazwało. Wątpię, by ten suv był w stanie tydzień przetrwać na pustyni. Ale marketing is marketing, nie poradzisz.

Potem pojawił się Tiguan, którego nazwa została wybrana przez internautów i jest połączeniem słowa tiger i iguana. Co te zwierzęta mają  do samochodu, nie mam pojęcia. Ale przynajmniej łatwiej się wymawia niż to coś powyżej.

A na koniec przy VW zostawiłem mojego faworyta: Up!. Czyli, że co up? Że wysokie? No trochę jest. Nie wiem o co chodziło. I jeszcze ten wykrzyknik na końcu. Co, mam się drzeć ‘UUUUPPPPP’, jak widzę to auto? Czy to może jest wyraz radości z obcowania z tym autem? Wolne żarty. Żarty to można robić, ale z tej nazwy, bo jest zupełnie bezsensowna.

Serio mógłbym napisać na ten temat książkę satyryczną.

Volvo

Perfecto. Co więcej mogę powiedzieć, skoro wszystko jest jasne? Skala liczbowa, ‘x’ to oznaczenie wersji uterenowionych, ‘s’ to sedany, ‘v’ to kombi. I już, więcej wiedzieć nie trzeba. Tylko to określenie wersji silnikowych bywa mylące, bo T3 wcale nie ma trzech cylindrów, jakby to liczba mogła sugerować. T5 ma już jednak ich pięć, tak jak być powinno. Trochę to dziwne.

Słuchajcie, to by było już na tyle jeśli chodzi o Festiwal Nazw Bezsensownych. Przynajmniej w najbliższym czasie. Z tego co zauważyłem, podobał Wam się ten cykl, z czego bardzo się cieszę. Sarkastyczny humor w poniedziałkowy poranek ewidentnie musi robić dobrą robotę.
W przyszłym tygodniu powracam już jednak  w Rozruszniku do najświeższych tematów motoryzacyjnych, ubranych w lekką i przyjemną formę, okraszone szczyptą humoru i niemałą dozą pozytywnego sarkazmu. Tak, by wam się miło czas przy przedpołudniowej kawie spędzało i byście mieli trochę lepszy humor przez resztę dnia. Do następnego!