Wiecie co to jest „Cykl życia produktu”? W uproszczeniu, według teorii marketingu, jest to okres, w którym konkretny produkt jest obecny na rynku icząc od momentu wejścia na rynek, poprzez fazę wzrostu zakupu, fazę nasycenia rynku, aż po spadek sprzedaży i wycofanie z półek sklepowych. Jest to dość proste i zrozumiałe, warto jednak coś takiego znać, ponieważ dotyczy to wszystkiego, co kiedykolwiek kupiliście. Ubrania, słodycze, biżuteria, samochody – każdy produkt ma własny cykl. Niektóre wytrzymują na rynku dłużej, niektóre okazują się krótkimi, słabymi strzałami. To, jak długo produkt utrzyma się na ryku zależy od bardzo wielu czynników, których wymienienie mogłoby zająć kolejne kilkadziesiąt linijek. Sam cykl jednak ma pewną właściwość – im produkt jest droższy, tym jego życie na rynku jest dłuższe. Wiąże się to z większymi nakładami pieniężnymi firmy produkcyjnej na rozwój projektu, na których zwrot trzeba po prostu dłużej czekać. Dlatego są produkty, które w niezmienionej formie wchodzą na rynek i szybko z niego schodzą (np. ubrania z sieciówek), oraz te, które przez lata przechodzą szereg zmian, by tylko dłużej można było je kupować.
W tym drugim przypadku producenci, kreatorzy i oczywiście marketingowcy prześcigają się, by jak najskuteczniej przedłużyć cykl życia produktu i wycisnąć z niego jak najwięcej przed wejściem następcy. Jeśli chodzi o samochody, to najprostszym i najpopularniejszym rozwiązaniem jest face lifting – delikatny retusz kilku części nadwozia i wnętrza, parę nowych rozwiązań i voila! można auto reklamować jak nowy model. Czasem podobnie jest w przypadku elektroniki, gdzie ledwo widoczna zmiana designu i dodanie nazwy ‘smart’ robi robotę na najbliższy rok. Wiadomo, Apple z modelem ‘s’ wiedzie w temacie prym, ale Samsung czy LG też swoje przysłowiowe ‘3 grosze’ dorzucają. A człowiek i tak to kupuje.
Oprócz liftingów jest jeszcze jeden sposób na utrzymanie sprzedaży modeli – edycje specjalne. One nie tyle zastępują aktualnie oferowane produkty ile są uzupełnieniem ich oferty. Zazwyczaj mają jakieś fajne właściwości, wyposażenie, smaczki designerskie – coś, co wyróżnia je na tle innych, standardowo oferowanych produktów. Ale czy zawsze edycja specjalna oznacza automatycznie wyjątkowość i chęć jej posiadania?
Edycje specjalne – czy warto się nimi interesować?
Edycje specjalne to bardzo fajny sposób na przyciągnięcie klientów. Wystarczy dodać plakietkę „limited” na boku samochodu, dać unikalny wzór tapicerki, wyposażenie, które i tak można normalnie kupić i już – auto w edycji specjalnej jest gotowe. A skoro jest to edycja specjalna, to za tą ‘unikatowość’ często trzeba jednak nieco więcej zapłacić. Nie zawsze, ale producenci lubią za tą wmawianą wyjątkowość dodatkowo sobie policzyć.
Warto jednak, zanim człowiek się podnieci, że ma auto gotowe na zawołanie, samemu skomponować sobie model wedle własnych upodobań. Kiedyś zadałem sobie trud, policzyłem i nie zdziwiłem się – auto (nie ma znaczenia jakiej marki), które sobie skomponowałem finalnie było tańsze niż to w proponowanym wyposażeniu dla wersji specjalnej. Trzeba więc uważać, żeby przypadkiem się na coś takiego nie naciąć i w głupi sposób nie przepłacić, bo te samochody zazwyczaj niczym specjalnym się nie wyróżniają. Unikatowy lakier, tapicerka czy kolor konsoli środkowej obiektywnie nie są czymś, za co warto wykładać dodatkowe tysiące. Sformułowanie ‘edycja specjalna’ może być bardzo mylące.
Jest jednak druga strona medalu. Czasem producenci wypuszczają serie limitowane, np. w ilości 500 sztuk, nad którymi warto się mocniej zastanowić, nawet, jeśli są one droższe. Fiat 500 by Gucci/Svarovski, Mini Paceman by Cavalli, Mercedesy AMG Black Series, Mitsubishi Lancer Evo IX GT400 Extreme – to są samochody, które zostały wypuszczone na rynek nie jako wersje wyposażenia, tylko jako modele o unikatowych właściwościach, których nie da się kupić jako opcję w podstawowych modelach.
Te właściwości mogą być różne – atrakcyjniejszy wygląd, ulepszone zawieszenie, mocniejsze silniki, ogólnie lepsze osiągi, wszystko to, co powoduje, że auto jest inne niż oryginał. I co jest bardzo ważne, a o czym wyżej wspomniałem – te modele pojawiają się zazwyczaj w niewielkich seriach, czasem nawet po kilka samochodów na konkretny rynek. Często są one wtedy oznaczane np. plakietką z numerem seryjnym i podpisem osoby, która to auto składała. Tego typu smaczki powodują, że konkretne modele schodzą u dealerów ‘jak na pniu’, a potem na rynku wtórnym wyjątkowo dobrze trzymają cenę. Takie drobnostki sprawiają, że posiadacz czuje się wyjątkowy ponieważ ma pewność, że drugiego takiego samochodu raczej na ulicy nie spotka.
Nie tylko w motoryzacji tak jest. Pamiętam jak parę lat temu Apple, kiedy rynek nasycił się iPodami, nagle wypuścił wersję limitowaną odtwarzacza w czarno-czerwonym kolorze z podpisami chłopaków z U2 na tyle i dyskografią zespołu. Nie trudno się dziwić, że model sprzedał się błyskawicznie, a sprzedaż także normalnych iPodów znów wzrosła.
A że był trochę droższy? Co z tego. W naszych czasach, kiedy dostęp do każdego dobra jest niemal nieograniczony, wyjątkowość jest w cenie i firmy skrzętnie z tego korzystają.
Wyjątkowo często strategia edycji specjalnych jest wykorzystywana także w segmencie rozrywki elektronicznej a dokładniej w grach komputerowych. Niemalże każda większa produkcja, oprócz podstawowej wersji, ma także edycję limitowaną, która jest znacznie bogatsza i ma więcej dodatków. Zazwyczaj jest to ciekawsze opakowanie, które można postawić na półce, płyta z muzyką z gry, fanarty, ale zdarzają się też małe cudeńka jak np. taki batarang, który był dodawany do Batmana Arkham Asylum.
Ja jednak nie mam zupełnie nic przeciwko takim działaniom. Wolę czasem zapłacić więcej i wiedzieć, że w rękach mam coś zupełnie wyjątkowego niż być mamionym wizją posiadania czegoś fajnego, co w rzeczywistości jest idealnie takie samo jak pierwowzór z minimalnymi zmianami.
Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, jak kupić nowy samochód bez ryzyka przepłacenia to koniecznie przeczytaj jeden z poprzednich wpisów: Jak skutecznie kupić nowy samochód.