Po samochody Ferrari sięgają w Polsce głównie pożal się, Boże, artyści, jednak nawet oni rzadko kiedy kupują nowe. Wielu decyduje się na sprowadzenie kilkuletniego auta zza zachodniej granicy, udając przy tym, że właśnie wracają prosto z salonu z wersją wyprodukowaną na ich specjalne zamówienie. Guzik z pętelką. Czy to oznacza jednak, że samochody “wielkiej trójki” (Porsche, Ferrari, Lamborghini) skazane są na wieczne potępienie? Niekoniecznie.

Za nową Skodę Superb w wersji Ambition z silnikiem 1,8 TSI (160 KM) zapłacić trzeba ok. 120 tysięcy złotych. Za nowego Volkswagena CC (następca Passata CC) jeden z warszawskich dilerów zażyczy sobie nawet 130 tysięcy. Za Touarega – minimum 210 tysięcy. Ceny Mercedesa Klasy E zaczynają się od ok. 170 tysięcy. W salonach, oczywiście. Ale za podobną cenę – równie dobrze – można kupić sobie… Ferrari.

Nie będzie, fakt faktem, nowe. Nie szkodzi, a nawet tym lepiej. Świadczyć będzie wszakże o prawdziwie wysublimowanym motoryzacyjnym guście właściciela, nie zaś o chęci popisu przed sąsiadami. W tej roli doskonale sprawdzi się Ferrari 456. Przez dwanaście lat (1992-2003) zdołano wyprodukować 3,3 tysiąca sztuk modelu w różnych wersjach – paradoksalnie nie powinno być więc szczególnie wielkiego problemu z nabyciem jednego. Ceny są zróżnicowane, ale nawet za mniej niż 200 tys. zł można wejść w posiadanie egzemplarza z tego wieku!

Dwunastocylindrowy silnik umieszczono tym razem z przodu, ale napęd w dalszym ciągu przenoszony jest na tylną oś. Jednostka V12 ma 5,5 litra pojemności i 442 KM. Nazwa modelu – 456 – wzięła się natomiast od pojemności skokowej pojedynczego cylindra. Moc na “język zrozumiały dla kół tłumaczy” najczęściej sześcioprzełożeniowa manualna skrzynia biegów (456 GT) z charakterystycznymi metalowymi prowadnicami u podstawy wybieraka. W wersji 456 GTA stosowany był z kolei czterobiegowy “automat”.

1998 rokiem zmian

Od “liftingu” w 1998 roku do nazwy dołączyła litera M (M jak Modificato), a wraz z nią niewielkie modyfikacje natury stylistycznej. Pozostały natomiast bardzo charakterystyczne unoszone reflektory. Później nowe przepisy zmusiły nie tylko Ferrari, ale również Mazdę do rezygnacji z nich na rzecz standardowych lamp. Ferrari 456 nie jest w każdym razie aż tak niepraktyczne, jak mogłoby się wydawać – wewnątrz znajdują się przecież przynajmniej teoretyczne cztery miejsca.

To nie koniec konszachtów Ferrari z użytecznością. 456 ma nawet bagażnik o pojemności 190 litrów – to 20 litrów więcej niż w Fiacie Seicento. Mało? Tak uważał sułtan Brunei, który zdecydował się zamówić… kombi! Na jego życzenie powstało Ferrari 456 GT Venice. Sułtan zapłacił ostatecznie za 6 sztuk, a jedną z nich widziano jakiś czas temu w Londynie.

Na wtórnym rynku

Czy zakup używanego Ferrari 456 jest dzisiaj pomysłem głupim czy bardzo głupim? W zasadzie ani jednym, ani drugim – koszty nie są wcale tak wielkie, jak mogłoby się wydawać. Z pewnością trudno będzie poruszać się 456 na co dzień, ale na słynne “weekendowe wypady” model ten jest jak znalazł.

5,2 sekundy do “setki”, 300 km/h prędkości maksymalnej to wyniki, które nie dzierżą już rekordów. Niemniej jednak posiadanie klasyka z fabryki w Maranello w dalszym ciągu znaczy naprawdę wiele. Więcej bodaj nawet niż zakup zupełnie nowego Ferrari. I choć 456 trudno uznać za racjonalną alternatywę dla rodzinnej Skody czy wielozadaniowego Volkswagena, to już dla nowych aut z Maranello – jak najbardziej.