Pierwszy dzień 71. Rajdu Polski, drugi odcinek specjalny o nazwie ‘Kruklanki’, gdzieś na mazurach. O 17.30 zaczęła się kolejna część rywalizacja, w której od samego początku przodował Sebastien Ogier. Ale nie tylko on z wielkich gwiazd rajdów pojawił się na trasie – swoich sił na polskich trasach próbowali także Latvala, Mikkelsen, Ostberg, Hirvonen, cała śmietanka WRC obecnego sezonu. Żadne z tych nazwisk nie wzbudza jednak takiego zainteresowania jak Robert Kubica – wcześniej jedyny jak do tej pory Polak w F1, a aktualnie zawodnik rywalizujący w najwyższej klasie rajdów samochodowych.

W trakcie trwania zawodów, koło godziny 18.00, do mediów przedostaje się informacja:

Kubica wyleciał z trasy i dachował na drugim odcinku specjalnym. Udało się jednak przy pomocy kibiców postawić ponownie auto na koła i ze stratą około 25 sekund Polski kierowca kontynuuje swoją jazdę w 71. Rajdzie Polski.

 

Internet zawrzał. Pod informacją na każdym portalu, gdzie pojawiła się informacja, wywiązała się po raz kolejny dyskusja dotycząca słuszności jazdy Kubicy w rajdach. Jedni wieszają na nim psy mówiąc, ze powinien się wycofać skoro co rajd wypada z drogi i jak do tej pory w tym sezonie udało mu się tylko raz dojechać do mety, w dodatku ze średnim skutkiem. Inni bronią go za wszelką cenę, mówiąc, że nie ma jeszcze doświadczenia, że ręka po wypadku nie jest w pełni sprawa i w zasadzie jedną ręką kieruje i zmienia biegi jednocześnie, że trzeba dać mu jeden sezon na przyzwyczajenie się do WRC. Poważne argumenty jak zwykle stanowią 10% contentu, bo wszystko po pół godzinie zamienia się w kipiący nienawiścią i wulgaryzmami bajzel.

Tak jest za każdym razem, kiedy podczas rajdu coś takiego Kubicy się przydarzy. Przy każdym wypadku są identyczne komentarze, argumenty i kłótnie. Taka sama reakcja. I za każdym razem facet otrzepuje pył ze spodni, zbiera się w sobie, mocniej trenuje i jedzie w kolejnym rajdzie. Za każdym cholernym razem. Więc po prostu

Dajmy Kubicy robić swoje

Jeszcze 3,5 roku temu facet jeździł z nie lada sukcesami w F1. Wygrał wyścig na torze, na którym rok wcześniej miał groźny wypadek. Zbierał punkty pucharu świata z taką łatwością jak Mario grzybki. W padoku do tej pory mówi się, że Formuła 1 straciła jednego z najbardziej utalentowanych i przede wszystkim jednego z najszybszych aktualnie kierowców. Pamięta się o nim jak o mało kim, a w tym sporcie łatwo przecież odejść w zapomnienie.

Po wypadku w rajdzie Ronde di Andora, gdzie równie dobrze mógł stracić życie, przeszedł żmudną rehabilitację i wrócił do wyścigów. Wybitnie wymagających, ponieważ rajdy mają to do siebie, że są zupełnie nieprzewidywalne. Nigdy nie wiesz, pomimo dokładnych opisów, co tak naprawdę znajdzie się za następnym zakrętem. Ciągłe skupienie, kontrowanie, czucie drogi, inny sposób prowadzenia auta – to jest coś, czego Kubica musiał się w jeden sezon nauczyć, by móc stawać w szranki z innymi kierowcami. I ot tak sobie zdobył mistrzostwo świata w kategorii WRC2 jeżdżąc Citroenem DS3. Bo czemu nie, przecież można.

Przeszedł do kategorii najwyższej rajdów, WRC. Po jednym sezonie, jako jeden z niewielu, o ile nie pierwszy, od razu zasiadł w najmocniejszym samochodzie rajdowym, który przygotowuje pod niego team M-Sport. Czyli ktoś w niego uwierzył, że jest w stanie temu wyzwaniu podołać. I ciągle z nim współpracują, mimo, że kilka pierwszych rajdów to niekończące się wycieczki na pobocze, dachowania, urwania kół i raptem pojawiające się znikąd głazy, które dziwnym trafem ryją podwozie. Nie dojechał? Trudno. Dotarł do mety? Świetnie, ale z pewnością stać go na jeszcze więcej.

Może więc, zamiast hejtować jego wypadki i bawić się w dobrych (czyli tych co go bronią) i tych złych (czyli tych, którzy mówią żeby wypier***** tego sportu), popatrzmy na to wszystko trochę szerzej i zwyczajnie go wesprzyjmy. Facet już pewnie nigdy nie zasiądzie za sterami bolidu F1, przynajmniej póki bolidy są takie ciasne. A i tak robi fenomenalną robotę, startując w sporcie, z którym w zasadzie nie miał zupełnie nic do czynienia. I robi to serio bardzo dobrze, mimo tych paru incydentów. Każdy specjalista to powie – gdyby nie wypadki, jego prędkość gwarantowałaby mu niemal zawsze podium. Nie ma zwycięstw teraz? W końcu przyjdą.
Dajmy mu po prostu nad tym wszystkim popracować. Kto w końcu ma dla nas wygrywać z najlepszymi jak nie on? Może kiedyś Giermaziak, ale póki co innego nie ma.