Pamiętam jak jeszcze parę lat temu, kiedy nawigacje dopiero wchodziły do szerszego użytku, rozgorzała wojna między wyznawcami tradycyjnych map, a fanami technologicznego postępu. Oj, sypały się wtedy argumenty ‘przeciwko’ jak z rękawa: że to drogie niesamowicie w porównaniu do mapy, że niezbyt dokładne, że z ergonomią użytkowania ma to niewiele wspólnego. A to był tylko wierzchołek góry lodowej hejtu na tą, jak się wtedy mówiło, chwilową modę. Najbardziej podobał mi się argument dotyczący dokładności nawigacji, kiedy to ludzie najczęściej przytaczali taką oto historyjkę:
– No co niby takiego?
– No obczaj, że typek nie patrzał się zupełnie na drogę, jechał i do jeziora się wpie*dolił, debil jakiś.
A do tego oczywiście zalew zdjęć z rzekomego miejsca zdarzenia, z wystającym tyłem furgonu ponad taflę wody. Ja nie twierdzę, że coś takiego się nie stało, ale traktowałbym to z dużym przymrużeniem oka, podzielone przez kwadrat z niedowierzania. Czyli prawdopodobieństwo na wystąpienie zdarzenia niemal zerowe.
W każdym razie są to raczej zamierzchłe czasy. Teraz każdy, kto próbowałby przekonać innych, że nawigacja to zło, herezja, a mapa to jedyne dobro, zostałby pewnie potraktowany jak typowy domokrążca – wzruszeniem ramion, prychnięciem i spławieniem.
Nawigacja vs telefon
Teraz jesteśmy o te kilka lat później i to nawigacja tradycyjna (czyli ta przyczepiana pod szybą) napotyka konkurenta: nawigację w telefonie. Trudno tu jednak mówić o jakiejkolwiek większej dyskusji, nie mówiąc o kłótni. Zwyczajnie kilkuletnie rozwiązanie musi stawić czoła czemuś nowemu, a jednocześnie pojawia się pytanie o sens istnienia pierwowzoru.
Pomijam tutaj oczywiście kwestię nawigacji seryjnej – ona jest częścią całego systemu i przebija każde inne rozwiązanie pod kątem ergonomii i spójności z innymi elektronicznymi asystentami podróży. Skupmy się tylko na tym rozwiązaniu przyczepianym gdzieś pod szybą, czyli na urządzeniu peryferyjnym, a to w porównaniu z telefonem na pierwszy rzut oka wypada dość blado.
Koszty
Jest to chyba główna sprawa. Za nawigację samochodową przyzwoitej jakości wciąż trzeba płacić te kilkaset złotych. A dostajemy jeden sprzęt o ściśle określonym profilu działania. Jasne, można teraz na nich przeglądać zdjęcia, radio złapać, czasem nawet fb włączyć. Ale pojawia się pytanie – po co te dodatkowe opcje? I tak mało kto je włączy więcej niż raz w celu sprawdzenia.
Nawigacją w telefonie mamy natomiast najczęściej za darmo, lub za bardzo niewielką opłatą, którą można znacznie łatwiej przełknąć.
Wersje oprogramowania
Załóżmy, że w sklepie wpadła Ci w oko nawigacja, była niezła cena, mapy przyzwoite, więc w końcu zakup został dokonany pod wpływem impulsu. A potem przychodzi co do czego i nie można się zupełnie w oprogramowaniu połapać. No bez instrukcji ani rusz. A który facet się przyzna, że musi z pisemnego wspomagania skorzystać? Żaden. Więc męczy się, próbuje, a rodzinka na poboczu zaczyna marudzić. Szewskiej pasji idzie dostać i przez okno ustrojstwo wyrzucić.
Niestety jak już się nawigację kupi, to trzeba się męczyć z tym co jest. A nie wszystkie nawigacje są tak super fajnie pomyślane i ergonomiczne. Prym w tym wiedzie chyba moja Nokia, która powinna dostać Elektorniczną Złotą Malinę w kategorii ‘wygoda użytkowania’.
W telefonie tego problemu nie ma. Nie podoba się jeden program? Proszę bardzo, masz 20 innych, problem solved.
Aktualizacje
A nawet jeśli wszystko z oprogramowaniem jest cacy, to jednak mapy się dezaktualizują. I trzeba wciąć sprzęt do domu, podłączyć pod komputer, zgrać mapy, zainstalować. Za dużo kombinowania, czasem człowiek woli jeździć na nieaktuanych niż się tyle męczyć.
A telefon bierzesz, podpinasz się pod WiFi, automatycznie wszystko się pobiera i wszystko jest ciągle aktualne. Nawet nie trzeba tego sprawdzać. Po prostu tak jest i koniec.
Multitasking
Nawigacja jaka jest – każdy widzi. Ot, taki ekranik, co Ci drogę wyświetla. Wybulisz 400zł, przypniesz raz na ruski rok jak gdzieś dalej jedziesz i byłoby na tyle z użytkowania. Jasne, są od czasu do czasu jakieś dodatkowe funkcje, jak galeria zdjęć, ciekawe miejsca na mapie (restauracje, puby, muzea etc.), radio się też zdarza. Nawet muzykę to potrafi odtwarzać w formacie mp3 (przepraszam, po co?) oraz czasem filmiki, co w sumie jest całkiem fajne.
Ale pod względem możliwości od telefonu to lepsze i tak nie będzie. Nie zadzwoni, maila nie wyśle, czasu grą Ci nie umili. No chyba, ze głosem Krzysia Hołowczyca, ale to jest dość wątpliwa przyjemność na dłuższą metę.
To po co ta nawigacja?
Na papierze w zasadzie nawigacja nie ma żadnych szans, od telefonu jest pod każdym względem gorsza, nie ma co się łudzić. Nie ma w zasadzie nic do zaproponowania. Ale jest takie jedno zasadnicze powiedzenie, które daje nawigacji przewagę:
Telefon ma wszystkie te same funkcje, co nawigacja, a w dodatku może znacznie, znacznie więcej. Ale to nawigacja jest przeznaczona właśnie do nawigowania. Tylko i wyłącznie do tego. Bo np. jak będziesz rozmawiał przez telefon, kiedy masz włączoną nawigację w telefonie na trudnym skrzyżowaniu? Nie dasz rady. Jak zrobisz z telefonu nawigację, to już z innych, w danym momencie, funkcji nie skorzystasz. A nawigacja w tym czasie spokojnie by cię nawigowała, kiedy Ty coś tam na telefonie ogarniasz. Proste.
Najlepiej więc mieć i to i to. Proponuję nawet taki układ: nawigacja na dłuższe trasy, telefon doraźnie, kiedy coś trzeba szybko sprawdzić. Ja tak robię i taki system bardzo dobrze działa, więc spokojnie polecam. I jak tak sobie policzycie, że te kilkaset złotych wydacie na kilka lat użytkowania, to wyjdzie jakieś 50gr za dzień. Da się przełknąć.
I jeszcze jedno. Zwyczajna mapa też się przydaje, mam ją zawsze w samochodzie.