Przy okazji wszystkich długich weekendów zawsze wraca temat drogowej łapanki kierowców. Jest więc mobilizacja, kilkukrotnie zwiększona ilość patroli drogowych, generalnie niebiescy mogą czyhać za każdym możliwym zakrętem. Albo krzakiem, ostatnio zauważyłem, że szczególnie upodobali sobie krzaki, nie wiadomo czemu. Nie dziwię się – ilość pijanych kierowców jest u nas wciąż za wysoka (aczkolwiek to 0.2 promila dla mnie jest wciąż dość dyskusyjne), przekraczanie prędkości jest nagminne, dla Polaka przepisy drogowe to bardziej wskazówki do ewentualnego rozważenia, niż zbiór obowiązujących reguł.
Oczywiste jest więc, że na drodze ludzie się nawzajem ostrzegają, jeśli jakiś patrol strzela z suszarki w pewnym newralgicznym punkcie trasy. Między kierowcami jest to uznawane za wyraz szacunku i przede wszystkim wzajemnego zrozumienia, bo każdy wie czym jedna wpadka może się skończyć, a uszczuplenie budżetu jest tutaj nieraz najmniejszym z problemów.
Najwyraźniej jednak władza ma inne spojrzenie na ten temat. W trakcie ostatniego, listopadowego długiego weekendu jednym z postulatów policji powtarzanym w mediach było bowiem, by nie ostrzegać innych użytkowników dróg o stojących na poboczu patrolach, ponieważ Ci, jeśli unikną kary, to nigdy się nie nauczą i nie zmienią swoich zachowań.
Kto ma rację?
Argumentacja policji jest bardzo prosta i zrozumiała:
Nigdy nie wiesz, komu dałeś światłami znać, że za rogiem czai się patrol
Jasne, mógłby to być zwykły kierowca, który w danym momencie akurat obsługuje pedał gazu cięższą nogą. Takich na drogach jest pełno, zagapić zdarza się każdemu, samochody często dysponują taką mocą, że nim człowiek się zorientuje, to już przekroczył prędkość o 30 km/h. Delikwent taki więc dostałby swoje pierwsze, czy drugie punkty, zapamiętałby i jechał dalej.
Możliwe jest jednak, że zasygnalizujesz komuś, kto jedzie samochodem mając promil alkoholu we krwi. Taka osoba zareaguje, zwolni, przejedzie obok patrolu jak każdy inny kierowca – wielu z prowadzących na podwójnym gazie potrafi zachowywać się na drodze bardzo przekonująco, nie wykonują żadnych zygzaków, slalomów itd. Ot,
Nigdy nie wiesz, kogo ostrzegłeś przed patrolem. I w tym tkwi problem
minimalnie inna reakcja, nic więcej. Ale ta trochę gorsza reakcja za kilka kilometrów może skończyć się na drzewie albo na masce innego samochodu jadącego z przeciwka.
Nie wiesz tego, ale może tak być.
Taka argumentacja do mnie przemawia. Nie wiesz kto jedzie, więc lepiej pilnuj swojego nosa, sam nie popełniaj błędów, niech każdy martwi się sam o siebie.
Tak mogłoby być w świecie idealnym, w którym recydywa jest wyjątkiem, a władza przykładem i prawdziwym obrońcą praw obywatela.
Ale my nie żyjemy w idealnym świecie. Zadam Wam więc jedno, szybkie pytanie:
kiedy widzicie policję, to co czujecie? Pewność czy niepokój? Bezpieczeństwo czy spięcie w żołądku?
No właśnie. Odpowiedź nasuwa się sama, więc trudno się dziwić, że ludzie nawzajem się ostrzegają przed tym, co czeka ich niespodziewanie na drodze. I nie myślą wtedy o tym, kto tak naprawdę jest za kółkiem tego samochodu z naprzeciwka, jakie jest to auto i jak szybko jedzie. Po prostu chronimy innych użytkowników dróg przed tym, czego sami się obawiamy i na co mamy nadzieję nie trafić. Trochę jak taka motoryzacyjno-drogowa karma.
Sam muszę się przyznać, że kiedy mogę to raczej staram się uprzedzać innych kierowców o tym, że za paręset metrów może spotkać ich Pan z Lizakiem. Z jednej strony jest to czysta uprzejmość, ale z drugiej zawsze mam nadzieję, że ktoś też mi na trasie mrugnie długimi, bym nie musiał potem się z nadmiernej prędkości tłumaczyć.
Z pewnością jednak uprzejmość nie jest jedynym powodem, bo przecież kultura u nas na drogach jest ciągle w powijakach i jakoś nie zanosi się, by to miało się prędko zmienić. Chodzi jeszcze o zachowanie samej policji – ustawianie się tuż za zakrętem, za krzakami, tuż za znakiem ograniczenia prędkości lub w miejscach, gdzie czasem trudno się domyślić jakie obowiązują ograniczenia. Dla policji takie miejsca to woda na młyn, a dla kierowców istna zmora, bo czasem zwyczajnie nie da się zapamiętać wszystkich znaków, jakie na danym odcinku się minęło. Zresztą sami wiecie, jak to u nas wygląda. Np. tak:
I weź tu bądź mądry. Trzeba by było jechać 10km/h na godzinę by to ogarnąć, a czasem zwyczajnie się nie da, więc jedzie się na czuja. A policja o tym wie i kierowców łapie.
Nie ma się więc co dziwić, że kierowcy dają sobie nawzajem znać o patrolowym niebezpieczeństwie.
To w końcu ostrzegać innych, czy nie?
Tak jak wspomniałem wyżej – ja staram się ostrzegać. Nie zawsze, bo jeśli ktoś wyprzedza na trzeciego albo grzeje 150 na ograniczeniu do 70 km/h, to takiemu należy się potężny ubytek kasy i doliczenie punktów. Jeśli jednak zachowanie patrolu jest cwaniaczkowate, bo siedzą ukryci i tylko czekają na błąd kierowców – wtedy nie mam z tym żadnych problemów. Musi być utrzymany balans – jeśli Ci, którzy egzekwują będą fair, to kierowcy wtedy także być powinni. Tak to powinno działać.
Pamiętać trzeba jednak o jednym – ostrzeganie może być dobre, ale jeśli już ktoś tak chętny do pomocy, to tak samo powinien reagować jeśli widzi kierowcę, który na drodze zachowuje się nienaturalnie. Zygzaki, jazda od prawej do lewej, nienaturalnie późne hamowanie – to wszystko powinno zapalać żarówkę w głowie, że coś jest nie tak. A wtedy nie ma przebacz – trzeba reagować, dzwonić gdzie trzeba. Bo jeśli delikwenta złapią i wszystko jest z nim ok, to nie ma problemu. Jeśli jednak złapią kogoś o alkoholowym wyziewie, to możecie sobie doliczyć do swojego konta świetnie wykonany obywatelski obowiązek.
Nie bójcie się tego. Ostrzegajcie nie tylko kierowców przed policją, ale także policję przed kierowcami. Dla wspólnego dobra.