To do nich głównie wzdychamy. Nikt by się nie podniecał nowym Polo, i20-ką, czy Fabią. Zwyczajne samochody klasy średniej pokroju Mondeo, Passata czy 508-ki, pomimo początkowego przykucia uwagi, szybko robią się zwyczajne, nijakie i kwituje się je niczym więcej, jak wzruszeniem ramion (no, pomijam Mazdę 6. To inna kategoria). Nawet standardowe BMW serii 5, A6, czy nawet 7-ka i A8 nie wzbudzają już takiego zachwytu i powłóczenia wzrokiem jak kiedyś. Tego wszystkiego widzi się na ulicach tyle, że giną w tłumie innych modeli i przestaje się na nie zwyczajnie zwracać uwagę. Klasa wyższa to jeszcze nie luksus.
Ale jeśli po ulicy przejedzie się Bentley, Maserati, Rolls Royce czy inne luksusowe auto, to wszyscy tracą rozum. Stają na chwilę, zapominają o otaczającym ich świecie, czas się zatrzymuje, by choć na sekundę móc podziwiać jeżdżący majestat. I nawet kiedy już dawno to coś zniknęło za zakrętem, to obraz w głowie zostaje.
Nie powiecie mi, że tak nie macie. Ja wciąż odwracam się za każdym Continentalem, jakiego widzę, nie mówiąc o poprzednim Quattroporte, czy totalnie ulubionym Granturismo. Ten dźwięk… nie ma lepszego. Może nie śni mi się po nocach, ale jest do tego całkiem blisko.
I nie powiem – czasem marzy mi się, by mieć coś takiego w garażu. Coś ultraluksusowego, niesamowitego, unikatowego. I pewnie kiedyś będę miał, ba! Jestem o tym przekonany. Ale nie będzie to model byle jaki.
Bo widzicie, samochody luksusowe, oprócz swoich nieukrywanych walorów, mają też całą masę wad, które zwyczajnie mi nie leżą i przez co, nawet gdyby te kilka milionów raptem pojawiło się w czarnej walizce obok mnie, miałbym duże wątpliwości czy faktycznie na to muszę je wydać.
1) Rozmiar
A raczej wielkość. Przewielkość. Pomijając samochody stricte sportowe typu Lambo, Lotus etc., to każde auto luksusowe ma manię wielkości. Jest szerokie, długie, napompowane do granic rozsądku. Weźmy na przykład takiego Rolls’a:
Ja wiem, że to jest auto dla królowej, że monarchia ma wypływać oknami, a Elżbieta musi mieć trochę więcej miejsca (choć ten powyżej to raczej dupowóz jakiegoś pseudorapera). Ale to auto nie jest duże, to jest czołg. Wielki, bezkształtny czołg, którego wielkość jest nie do końca zrozumiała.
Ok, ale może Rolls tak ma. Ale Bentley, nowa klasa S (kolumbryna jakich mało), Panamera etc. też takie są. Są duże. Za duże. Niezgrabne, zwaliste, o zaburzonych liniach (widzieliście jak słabo wygląda Flying Spur?).
Ja chciałbym auto luksusowe, ale mniejsze, bardziej zwarte. W tym momencie nigdzie takiego nie dostanę.
2) Ostentacyjność
Wielkość już sama w sobie jest ostentacyjna, ale jakby tego mało, to dodatkowo trzeba jeszcze zrobić wszystko, by ten efekt pogłębić. Np. grillem zdolnym pochłonąć samicę walenia w okresie rozrodczym.
Co nie wygląda ani fajnie, bo zaburza proporcje, ani elegancko. Bo jak wiadomo, elegancja wynika z prostoty i subtelnych detali, a nie z bijących po oczach elementach przywołujących na myśl złote łańcuchy z napisem SWAG. Dlatego np. iWatch nigdy nie będzie elegancki, nawet za cenę 10k $ (to tak odnośnie ostatniej premiery).
3) Natłok elektroniki
To jest jeszcze bardziej charakterystyczne dla samochodów klasy średniej wyższej (czyt. A6, E, 5), w których zawsze jako pierwsze wchodzą wszelkie nowinki, a dopiero potem pojawiają się w samochodach flagowych jako już teoretycznie sprawdzone i pewne systemy.
Problem w tym, że tych nowych systemów i pseudo ułatwień jest już tak dużo, że zamiast pomagać w kierowaniu i pozwalać delektować się jazdą, człowiek zaczyna zachodzić dość mocno w głowę „skąd do cholery biorą się te wszystkie sygnały”?
Choć sygnały to jeszcze pół biedy. Ostatnio podczas cofania kierownica sama zaczęła mi się kręcić, bo auto uznało, że pomoże mi zaparkować równolegle tyłem. I teraz pro tip – nie pomogło. Kazało mi się przełączyć na tryb manualny.
4) Bezsensowne ekologiczne systemy
Masz milion euro. Kupujesz auto z 12 cylindrowym silnikiem, które przy wadze 2,5t rozpędza się w kilka sekund do setki. Paliwo bierzesz na firmę, a gdybyś miał brać na siebie, to i tak masz to gdzieś – bo cię do cholery stać.
Dojeżdżasz do świateł, chcesz depnąć, a tutaj się okazuje, że najpierw auto musi się przełączyć z 6 na 12 cylindrów, bo skoro jechałeś 110km/h, a nie 130, to nie opłaca się jeździć na całym bloku. Ale uprzednio jeszcze start-stop niech się załączy, bo przecież 5 sekund na światłach zabije połowę całej populacji surykatek.
Oj. Właśnie na światłach wzięła Cię stara, podrdzewiała Calibra. Jaka szkoda.
5) I tak znajdzie się ktoś, kto uzna, że jest kradzione
To znaczy – trzeba mieć w głębokim poważaniu tego typu zdanie. Masz – twoja sprawa, nikogo nie powinno to obchodzić, szczególnie jeśli masz, bo na to zasłużyłeś pracą i wysiłkiem. Ale jednak zawsze jakąś skazę na umyśle pozostawia zdanie:
Nakradł, to sobie kupił, złodziej jeden
Nie życzę nikomu, by takie zdanie usłyszał. Ale mając samochód luksusowy trzeba spodziewać się jednego – będą na Tobie psy wieszać, bo samemu tyłka ruszyć się nie chce, by coś podobnego zdobyć.
Ale i tak nade, nade wszystko nienawidzę wersji w złocie:
Podsumujmy więc – auto luksusowe, ale niezbyt duże, nie ostentacyjne, o linii ładnej, eleganckiej, nieupstrzonej zbędnymi dodatkami. Posiadające wyposażenie uznawane za luksusowe, ale nie będące natarczywe, wręcz wkurzające w użytkowaniu, najlepiej bez zbędnych dodatków ekologicznych w mocnym silniku.
Jest coś takiego? Niestety, nie ma. Cóż, na przyszłość będę musiał pamiętać, by pozostać jednak przy starych, klasycznych modelach.