Żadnemu innemu eventowi motoryzacyjnemu nie poświęcam na Just Well Driven tyle miejsca, ile salonowi samochodowemu w Genewie. Nie ma bowiem na świecie wydarzenia ważniejszego dla całej branży motoryzacyjnej niż te właśnie targi. Może nie są one największe, nie promują siły konkretnych rynków, ale właśnie przez to jak na dłoni widać, co tak naprawdę w motoryzacji się dzieje, co będzie modne, a co już odchodzi do lamusa. Salon w Genewie jest po prostu najrówniejszy – każdy ma tam stand podobnej wielkości, nikt nie dostaje oddzielnych hangarów na swoje modele (vide salon we Frankfurcie), nie ma równych i równiejszych. Wszystko jest natomiast na tyle blisko siebie, że spokojnie można sobie w głowie poukładać i porównać wszystkie modele, zanim te zostaną gdzieś tam w głowie zaszufladkowane i trochę zapomniane. Przynajmniej ja tak mam, że lubię sobie wszystko na bieżąco analizować i zapisywać, bo potem zalew informacji i wrażeń nie pomaga w żaden sposób.
I choć w tym roku w Genewie mnie nie było (w sumie sam nie wiem czemu), to jedno jest pewne – tegoroczne targi już pełną piersią dają sygnał, że ze światowym rynkiem motoryzacyjnym jest dobrze. Są innowacje, są ciekawe koncepty, było więcej niektórych modeli niż się spodziewałem, generalnie wszystko na plus w porównaniu z poprzednimi latami. Również co poniektóre marki mnie bardzo zaskoczyły. Ale zacznijmy od początku, co by nie wyprzedzać faktów i zbyt wcześnie nie uchylać rąbka tajemnicy.
Po pierwsze: japońskie SUVy
Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że Japończycy ewidentnie przespali boom na crossovery, bo takich w ofercie było jak na lekarstwo – raczej pojawiały się samochody pokroju Outlandera lub RAV-4, pickupy i duże, luksusowe terenówki pokroju Land Cruisera albo Pajero. Najwyraźniej jednak był to zbiorowy, przemyślany zabieg, ponieważ teraz japońskie crossovery wyskakują jak grzyby po deszczu, a każdy z nich jest lepszy od kolejnego i z pewnością jest w stanie nawiązać walkę z europejskimi odpowiednikami.
Na pewno jest w stanie zrobić to Mazda CX-3, która jest chyba jedynym tego typu samochodem, na który mógłbym wydać jakieś pieniądze.
Ale taka Vitara w sumie też jest niczego sobie. I jest o tyle fajna, że jest mniejsza i bardziej kompaktowa niż poprzedni model. Nie wiem w sumie czemu taka decyzja, ale od czasów testu Space Stara nic mnie już chyba nie zdziwi w kwestii zmian w kreacji modeli. A to tutaj wydaje się nawet całkiem rozsądne.
A poza tym to jeszcze bardzo mi odpowiada to nowe Infiniti QX30. Więc w sumie są dwa tego typu modele, które bym brał i oba są z Japonii. O nim więcej było tutaj: klik.
No i jeszcze nowy HR-V, ale szkoda mi na niego miejsca, bo to nic wielkiego w zasadzie. Ot, taki sobie SUV, można pominąć z przyjemnością.
Po drugie: hot hatche pełną gębą
Jednym z przejawów dobrej kondycji rynku samochodowego jest chęć producentów do tworzenia samochodów, na które w dobie kryzysu nikt by sobie nie mógł pozwolić. Wtedy bowiem rządzi rozsądek, a jak już się dzieje trochę lepiej to wiecie – maniana, zabawa i pieniądze płyną wartkim nurtem do kieszeni tych, którzy mają odwagę zrobić coś ponadprzeciętnego. Takie ponadprzeciętne są właśnie hothatche, którymi sypnęło jak z rękawa. Aczkolwiek tylko jeden mnie tak naprawdę mocno grzeje, a mianowicie Ford Focus RS:
Oj jaki on może być fajny. Jeśli będzie tak fajny jak wszystkie poprzednie, to będzie idealnie. Więcej o nim pisałem tutaj: klik.
Za to nagrodę Złotego Karnego Drążka za najbardziej zawiedzione oczekiwania dostaje Honda ze swoim Civicem Type R. Jeździć będzie z pewnością świetnie. Pewnie top 3 wszystkich samochodów tego typu. Ale co z tego, skoro jest taki, taki… nie taki jak miał być? Więcej info tutaj: klik.
A do tego jeszcze możemy dorzucić jak zwykle poprawne Audi RS3 i totalnie, zupełnie nijakiego Peugeota 308 GT. Serio trzeba się przyjrzeć by zobaczyć, że jest to coś więcej, niż zwykłe 1.6 HPi.
Po trzecie: renesans samochodów sportowych
Szczerze? Nie przypominam sobie roku, w którym powstałoby aż tak dużo samochodów sportowych, nie mówiąc o supercarach. I tutaj już się zamknę i nie będę mówił co jest ok, a co nie. Nie będę wskazywał minusów, szydził, wyśmiewał ani przytykał. W tym roku one po większości są tak bardzo dobre, że aż ręce same składają się do oklasków, po czym sięgają do portfela. To, że nic tam nie znajdują to już sprawa drugorzędna.
Koenigsegg Regera – o nim jeszcze nie mówiłem, więc szybka wzmianka. 1500KM, brak przełożeń, fantastyczne, czysto skandynawskie wzornictwo i poziom absurdu równy odległości z Ziemi do Alfa Centauri.
Ford GT, proszę bardzo, zabierzcie mi dom, mieszkanie, co tylko chcecie. W zamian dajcie kluczyki.
Bentley EX10 Speed 6? Proszę bardzo, Brytyjczycy mają się świetnie.
Honda NSX? No raczej, że tak!
Alfa Romeo 4C Spider, jako najlepszy topless, też musi tu być.
To może Aston Martin Vulcan? Damn, nie wiedziałem, że oni potrafią robić coś aż tak radykalnego.
I tylko to biedne R8 zaburza obraz całego piękna, które niosą za sobą te wszystkie samochody. A szkoda, bo można było dać z siebie więcej. Ale chwila, no tak, to przecież Audi. Więcej info o nim tutaj: klik.
Po czwarte: marki, które mają swoją drogę
Infiniti
Będę to powtarzał jak mantrę, ale Infiniti robi robotę. Po tym, jak bardzo pozytywnie podczas testu zaskoczył mnie model Q50S, tak od tamtej pory każdy kolejny ich samochód robi na mnie ogromne wrażenie pod kątem nie tyle samego designu, ile właśnie konsekwencji, w jakiej są te wszystkie samochody projektowane. Popatrzcie jeszcze raz na ten koncept QX30:
No czy on nie ma tego wszystkiego, co mają inne aktualne modele? Spójrzcie sobie na Q80 (zdjęcie), na Q60 (zdjęcie), nawet na aktualne modele i nawet nie próbujcie zaprzeczyć – te samochody są świetne. Technologia niech zejdzie na dalszy plan, ale pod kątem spójności to jest majstersztyk, którego każda inna marka może pozazdrościć, bo nie jest to ani nudne, ani sztampowe, ani przewidywalne. Nie mogę się zwyczajnie nachwalić i tyle.
Seat
Co, zdziwieni? Ja też. Bo z Seatem zawsze było tak, że każdy o nim wiedział, ale generalnie mało kto pamiętał jak przychodziło co do czego. Choć, tu przyznam, każdy Leon był samochodem świetnym i gdyby taka możliwość była to pierwszą Cuprę bym przygarnął. Bardzo dobre auto.
Problemem Seata jednak zawsze było to, co teraz jest plusem Infiniti – spójność. Pojawiało się kilka podobnych samochodów, potem zmiana stylistyki, kilka samochodów, i znowu to samo. Teraz jakoś wydaje się to uspokoić, gama modelowa zaczyna być rozsądna, a i design tych samochodów jakoś do mnie przemawia. I wygląda na to, że ciągle będzie, przynajmniej do 2020r.
To wyżej, to długo zapowiadany SUV Seata o nazwie 20V20, który ma w końcu wejść na rynek, po latach oczekiwania. Jest zbudowany na podstawie Tiguana, to oczywiste, w końcu to wciąż jest VAG. Ale ja nie o tym. Już Leon, trzeba przyznać, wygląda całkiem zacnie, zwyczajnie może się podobać – jest wystarczająco agresywny, ale nie wyzywający. Jest po prostu odpowiedni, o ile nie mówimy o Cuprze, która ponoć jest fantastyczna – o tym przekonam się pewnie niebawem. Ale to słowo ‘odpowiedni’ wydaje się być w najbliższym czasie słowem-kluczem dla Seata, by dążyć do sukcesu. I super, bo faktycznie wszystko zdaje się być na swoim miejscu.
Ten rzeczony SUV bowiem ma wyznaczać linię stylistyki Seata do 2020r. Teraz mamy 2015. Widzicie podobieństwo? Jest uderzające. Te samochody będą ewoluowały (jak to w przypadku VAG’a zazwyczaj jest), a nie tak jak dotychczas przechodziły radykalne zmiany. I to jest zdecydowanie na plus, bo te ostre linie składające się w płynną, dynamiczną całość faktycznie mogą zadziałać. Już zresztą zaczęły, co widać po ilości Leonów, które jeżdżą po naszych ulicach. Sam całkiem nieźle wspominam test tego samochodu, tak swoją drogą.
A ten 2020 sam w sobie jest całkiem fajny. Taki lepiej narysowany Lexus NX, o lepszych proporcjach, bardziej przemyślany. Jeśli pójdzie za tym odpowiednia technologia i, co najważniejsze, realizacja większości założeń prototypu w samochodzie seryjnym, to ja nie mam nic przeciwko. Nawet to czteromiejscowe wnętrze by do mnie przemówiło, gdyby 20V20 miał być utrzymany w stylu samochodu o zacięciu trochę sportowym, trochę rekreacyjnym, takim dla konkretnej klienteli – ludzi młodych, jeżdżących w ciekawe miejsca, dla których ważniejsza jest forma od techniki. Tylko jedna rzecz – to jest SUV, więc sami wiecie, nie muszę tłumaczyć. Ale jeśli spojrzymy na całość szerzej, także na całą gamę (tutaj macie przekrój samochodów Seata z Genewy – klik), to w końcu zaczyna mieć to sens. Co mnie w sumie cieszy, bo przez długi czas nie mogli dla Seata znaleźć pomysłu, a wygląda na to, że w końcu się udało.
Więcej informacji o Seacie 20V20 znajdziecie pod tym linkiem: klik.
Renault
W końcu. W końcu wrócili do większej odwagi, w końcu coś się dzieje, w końcu jest na co spojrzeć. Już nie mogłem patrzeć na te kolejne wariacje nt. Megane R.S., które choć jest autem fajnym to jednak dość starym. Generalnie renault wydaje się mieć dość starą gamę modelową, ale odkąd pojawiło się najpierw fantastyczne Clio, a potem zupełnie niespodziewanie super zabawkowe Twingo to widzę, że lata spokojnego tworzenia miałkich modeli są już za nimi.
Dlatego biję brawo nie za Kadjara, który generalnie jeszcze wpisuje się w trend raczej nudy, a za nowego Renault Espace. Który, cholera, w końcu jest tym czego bym się po Renault spodziewał. Ejmen.
Podsumowanie
Wiem, że nie wspomniałem o wszystkim. Na przykład o takim śmiesznym, małym Lexusie LF-SA:
Na którym mógłbym zostawić zawartość swojego śniadania. Szkoda klawiatury na to. Pominąłem też Volvo, które trochę mnie zawiodło skupiając się jedynie na XC90. Pominąłem wiele marek. Ale konstatacja wobec tego wszystkiego jest jedna, dość prosta – dzieje się.
W końcu z czystym sumieniem mogą wszyscy powiedzieć, że w motoryzacji dobrze się dzieje. Pojawiają się dziesiątki nowych modeli, prace nad nowymi paliwami (czyt. Ogniwami wodorowymi) idą pełną parą, luksus i sport płynie strumieniami. Czego więcej chcieć? Tylko jednej rzeczy – by ten stan utrzymał się przez następne lata, bo w przyszłym roku chcę tam zawitać ponownie. Poprzeczka jest zwieszona wysoko, ale jeśli koniunktura będzie aż tak dobra, to kto wie?
No dobra, to tyle. Obiecuję, że to był ostatni wpis o Genewie w tym roku. Z ręką na sercu.