Każdy miłośnik motoryzacji (przynajmniej z tych, których znam) ma pewien samochód, który chciałby posiadać bardziej niż inne. Czasem zdarza się, że jest to grupa samochodów, bo biedak nie może się zdecydować. A co jest jeszcze bardziej charakterystyczne, to fakt, że ten obiekt westchnień zmienia się cyklicznie. Pod wpływem różnych czynników. Nie zawsze musi ta zmiana wynikać z powstania zupełnie nowego modelu na rynku, który będąc po prostu lepszym od reszty łapie tym za dusze i serce. Bywa tak, że ta zmiana wynika z przejażdżki danym modelem. I raptem okazuje się, że to auto się świetnie prowadzi, że jest wygodne, że audio brzmi genialnie i nie ma znaczenia, że w rzeczywistości ma tandetne plastiki we wnętrzu i coś jedna świeca niedomaga. To totalne zauroczenie od pierwszego wejrzenia, które sprawia, że auto zaczyna się śnić nocami.

Tak więc te auta wymarzone zmieniają się dość często. U mnie na przykład ostatnio pojawiło się (wiem, to banalne) Ferrari LaFerrari. I trzyma do tej pory. Sęk w tym, że jak to z zauroczeniami bywa, one potrafią przemijać. I człowiek wraca do tej swojej jedynej miłości, która przez chwilę była zapomniana, a potem wraca ze zdwojoną siłą. Ja mam taki swój jeden, wyjątkowy model.

Mitsubishi Lancer Evolution IX

Ktoś mógłby powiedzieć, że pewnie jestem dzieckiem Fast & Furious i stąd bierze się moje uwielbienie do Mitsu. Może po trochu tak, bo który fan motoryzacji, oglądając drugą lub trzecią część, nie chciał mieć takiego w garażu? Jednak wzdychałem już wcześniej do Evo VII i VIII, więc nie jest tak jednak do końca.
Może ktoś powiedzieć, że to banalne. Tak jak banalne jest wzdychanie do Ferrari TestaRossa albo Mercedesa 300SL. Każdy model, będący marzeniem, jest dobry, nawet, gdyby miała to być Micra z silnikiem 1.0. Serce przecież nie wybiera, a czym innym się tutaj kierować?

A więc Mitsubishi Lancer Evolution IX. Niby kolejny samochód zbudowany na podstawie innego modelu. W dodatku de facto na podstawie auta klasy średniej niższej, czyli taki trochę hot hatch. Dokładnie tak, w zasadzie to jest zwyczajny samochód. I to jest pierwszy powód, dla którego tak bardzo uwielbiłem to auto. Ono jest zwyczajne. Niezbyt duży sedan, z 5ma miejscami, bagażnikiem znośnej wielkości, ergonomicznym kokpitem. Czyli w zasadzie można tym autem pojechać sobie bez większych problemów na wakacje, zapakować rodzinkę i w parę godzin być na miejscu.

Parę godzin? Hmm, w zasadzie to prawda. Szkoda tylko, że większość sedanów nie robi tego w taki sposób jak Evo. Tutaj wyjazd z Łodzi na Hel nie trwa sześciu godzin. Dla Lancera cztery godziny wydają się zbyt długie. Bo jednak nie jest to zwykły, rodzinny samochód.

W Evo IX diabeł tkwi w szczegółach. Zwykły przechodzień pomyśli, że to auto z dolepionym, dziwacznie dużym spoilerem. A w rzeczywistości niemal każdy detal zewnętrzny ma swoje zadanie. Wloty odpowiadają za dostarczenie powietrza do chłodnicy i tarcz hamulcowych, dyfuzor wraz ze spoilerem odpowiadają za docisk i aerodynamikę.

Wnętrze, niby uporządkowane. Ale jakoś zegarów jest więcej, bo dodatkowo jest poziom sprężania w turbo. A obrotomierz jest wyskalowany do 9tys. obrotów. I fotele jakoś lepiej obejmują. No tak, w końcu to Recaro. Kierownica też jakaś bardziej poręczna. Ale miejsca jednak wystarczy żeby pojechać na ten Hel i sobie popływać.

Facet na pasie obok pewnie myśli, że jedziesz jakimś lekko stuningowanym padalcem. Bo rzeczywiście, to auto wygląda bardzo niepozornie. Trochę nawet zabawkowo. Nic więc dziwnego, że będąc w swoim BMW 5 chce się z tobą ścigać, jest pewny swego. Podgazowuje, nawet specjalnie się nie stara, bo przecież  ma pod maską dobre 360KM. Po kilkudziesięciu sekundach tylko skręca jak najdalej od miejsca pseudo-wyścigu z poczuciem wstydu w głowie. Mówiłem, że Evo jest niepozorne, a takie BMW 5 albo 3 zostawia daleko w tyle z prychnięciem pogardy z wydechu. Serio. Niewielki 2-litrowy silnik nie zapowiada tego, jakie to auto ma osiągi. Wersja podstawowa – 280KM. A mamy jeszcze wersję 305KM, 340KM, 360KM i ostatnią, MR400 Extreme o mocy 395KM. Z 2 litrów pojemności. Kosmos.

Wysokoobrotowy silnik to właśnie magia tego samochodu. I druga rzecz, za którą je uwielbiam. Niegdyś byłem sceptyczny co do tego rodzaju konstrukcji, bo obawiałem się szczególnie o wytrzymałość. Ale jeżdżąc teraz samochodem z wysokoobrotowym silnikiem (nie aż tak wysokoobrotowym, to fakt, ale jednak) szczerze wątpię, żebym chciał się na coś innego przesiąść. Ani na TSI, ani na diesla. Tylko kosiarka. Odpowiada mi to brzmienie szlifierki, żyłowanie obrotów do granic możliwości silnika i wyrywanie do przodu na następnym biegu. Dlatego znowu Evo IX.

A do tego mamy jeszcze sztywne zawieszenie Kayaba lub Bilstein i napęd na 4 koła. I de facto przyzwoite wyposażenie, o którym wspominam tylko kurtuazyjnie, bo kto by myślał o wyposażeniu w takim samochodzie?

Lancer Evo IX walczył o palmę pierwszeństwa z Mazdą RX-8. Uwielbiałem silniki wankla, bo to wyjątkowy cud techniki. Ale Evo wygrało właśnie dlatego, że jest bardziej zwyczajne, a jednocześnie narowiste i ostre. A będąc w 100% szczerym: zwyczajnie chcę widzieć miny facetów w super merolach, audi, nawet Porsche, których robię z uśmiechem na ustach. Bo poza tym co to auto ma do zaoferowania, to kilkukrotnie więcej można z niego wycisnąć za pomocą tuningu. Jednak japońska technika jest niepowtarzalna.