Kiedyś przez dłuższy czas zastanawiałem się nad pewną mocno nurtującą kwestią. Brzmiała ona mniej więcej następująco:

Jak to jest, że niektóre samochody są lepsze, a inne gorsze? Przecież wystarczyłoby, by jakiś producent kupił najlepsze auto i na jego podstawie zrobił swój idealny model.

Wybaczcie, jak się nad tym zastanawiałem miałem nie więcej niż 14 lat. Nie znałem za bardzo pojęcia praw autorskich, patentów i pozwów sądowych o podobne rozwiązania. Wydawało mi się, że taką samą technikę wystarczy opakować w inne nadwozie i voila! mamy rynek pełen samochodów idealnych.

Teraz wiem, że tak się nie da. To jednak, że ja wiem i że wy wiecie, nie znaczy najwyraźniej jednak wcale, że np. Chińczycy też to wiedzą. Albo innymi słowy oznacza to tyle, że mają to gdzieś – i tak robią samochody oparte silnie na naszych (czyt. cywilizowanych) konstrukcjach, nie przejmując się rzeczonymi patentami i innymi, w ich mniemaniu, głupotami. Dążą po prostu do tego, by ich rynek motoryzacyjny jak najbardziej przypominał ten z modelu europejskiego.

Citroen DS 4S

Dlatego wciąż mnie dziwi fakt, że wiedząc jak bardzo Chińczycy próbują podrobić europejską motoryzację, Ci europejscy producenci z uporem maniaka tworzą samochody przeznaczone tylko na tamtejszy rynek. To nie Brazylia ani Indie, gdzie najważniejsza jest cena i niska jakość wykonania, Chiny to trochę wyższy poziom.

Mamy na przykład markę DS, która bardzo mocno zaczęła się na Chinach skupiać. To, co u nas jest DS4 w wersji crossover, tam jest sedanem, bo ponoć one są tam bardzo popularne. Okazuje się jednak teraz, że DS 4S to nic więcej, jak hatchback, który… no właśnie, to mógłby być przecież ten sam crossover, który jest w Europie. Nie widzę przeszkód, szczególnie, że koncern PSA raczej pieniędzmi nie śmierdzi, więc tworzenie na jeden rynek (mimo, że ogromny) specjalnie nowego samochodu wydaje się co najmniej dziwne.

A co jeszcze dziwniejsze to właśnie w Chinach linia DS jest znacznie nowocześniejsza, niż w przypadku Europy, gdzie aktualne konstrukcje swoje lata już mają. Chiny natomiast zostały obdarzone konstrukcjami, które są zgodne z nowym designem marki. Gdzie tu logika? Średnią ją widzę. Chyba, że model jest taki – skoro Chiny chcą być tak europejskie, to tam eksperymentujmy. Jeśli załapie, to w Europie wprowadzimy to samo.

W sumie nawet ma to sens. Teoria spiskowa motoryzacji.

Infiniti Q60

W tym wypadku żadnej teorii spiskowej już się doszukiwał nie będę, chociaż klimat pozostaje – na światło dzienne wypłynęły zdjęcia nowego Infiniti Q60. To, czy był to zamierzany wyciek pozostawiam Waszemu rozstrzygnięciu. Coś czuję jednak, że oni po prostu chcieli, byśmy ten model zobaczyli. Czemu się zupełnie nie dziwię.

Proporcje ma idealne. Po Q50, które wśród sedanów naprawdę robi świetną robotę (przypominam o teście, który kiedyś przeprowadziłem – klik), teraz pokazuje się wersja coupe, która spokojnie będzie w stanie stanąć w szranki z coupe nie tylko Lexusa (które moim zdaniem, choć ładne, jest chyba trochę zbyt ostre), ale także z serią 4 czy C Coupe. No i super.

 

I o ile przód jest jeszcze jako taki, może trochę brakuje mu nawet wyrazu, to tyłek… ojej. Jest idealny. Elegancki, sportowy, idealne Gran Turismo, które nie sili się na bycie super umięśnionym, napompowanym bydlakiem. To raczej samochód dla faceta w lnianych spodniach, luźnej koszuli i mokasynach, który wie co to niezobowiązująca klasa.

Jak ja lubię tego typu samochody. A jak pojawi się wersja Eau Rouge to chyba zrezygnuję z Giulii QV. Albo będę miał kolosalny dylemat.

Rezvani Beast X

A skoro tak sobie powoli wzmacniamy dzisiaj tematy, to na koniec coś z zupełnego topu. Słowem kończącego wstępu jednak muszę Wam przyznać, że póki dzisiaj nie opisałem tego modelu, to nie wiedziałem, że coś takiego jak Rezvani w ogóle istnieje.

 

Po prostu gówno mnie obchodzą niszowi producenci supersamochodów. Fajnie, że są, fajnie, że je robią, ale na mnie zupełnie nie robi to wrażenia.

 

Aby być jednak wobec Was fair, to muszę parę danych tutaj rzucić: 2.4L pojemności, 700 KM (dobry wynik, bardzo dobry), 2,5s do setki. Mówiąc krótko – gryzie asfalt, by dobić do poziomu Ariela Atoma, który obchodzi mnie równie bardzo. Nawet niezbyt pamiętam jak wygląda, bo to wszystko jest do siebie łudząco podobne.

Ok, wystarczy. Wiem, że Was też to specjalnie nie kręci.