10,9 sekundy do „setki” to nie najgorszy wynik, prawda? Na co dzień i tak nie trzeba wcale więcej, do miasta wystarczająco. Szybko na tyle, że w razie czego zdąży się uciec przed sunącym lodowcem. Tyle tylko, że te 10,9 sekundy to nie do „setki”. Dokładnie tyle Chevrolet Corvette C6 potrzebuje na rozpędzenie się do… 200 km/h!
Niewiele samochodów w historii przetrwało tak długo. Co zaskakujące, w większości przypadków są to samochody sportowe. I Ford Mustang, i właśnie Chevrolet Corvette. Tego ostatniego Amerykanie produkują już od 1953 roku, kiedy to pierwsza generacja – C1 – niespecjalnie wyróżniała się na tle pozostałych aut tamtych czasów. Z każdą kolejną edycją Corvette oddalały się jednak od peletonu. Każdorazowo oferowały gigantyczną moc, lekkie nadwozie z tworzyw sztucznych, napęd na tył i charakterystyczne reflektory. W 2004 roku, z nadejściem generacji C6 z chowanych reflektorów zrezygnowano. Reszta idei na szczęście pozostała bez zmian. Co nie znaczy, że nie zmieniło się wiele.
Edycja przyjazna użytkownikowi
Chevrolet Corvette C6 miał być pod wieloma względami inny od poprzedników. Zresztą już C5 miało być odpowiedzią na negatywne w skutkach porównania amerykańskiej legendy do japońskich konkurentów. Poprawiono więc trwałość i jakość. Przy projektowaniu najnowszej generacji przypomniano sobie jedna, że wewnątrz znaleźć ma się człowiek. Dlatego też zdecydowano się na zwiększenie miejsca w środku samochodu. Corvette to – rzecz jasna – w dalszym ciągu nie samochody rodzinne, ale z przejażdżki nimi można było wreszcie wyjść bez poważnego skrzywienia kręgosłupa. Równocześnie – z myślą o europejskim rynku – zmniejszono zewnętrzne wymiary auta. Przerobiono także zawieszenie, ale mimo usilnych prób ucywilizowania Chevroleta, Corvette C6… urywa łeb.
Nie zaszkodzi podkreślić, że Chevrolet Corvette liczy sobie obecnie od 443 do 446 centymetrów długości (zależnie od wersji), co plasuje go w kategorii samochodów pełnowymiarowych. Nie jest więc – jak można by sądzić – sportową miniaturą dla kurdupli.
Chevrolet Corvette C6 „soft”
Pod względem karoserii wyróżnić należy dwie odmiany C6 – dwudrzwiowe coupe oraz dwudrzwiowy kabriolet z miękkim zdejmowanym dachem. Pod względem silników wspomnieć trzeba o trzech wariantach. Oczywiście nie brakowało i w dalszym ciągu nie brakuje różnych „edycji specjalnych” (szczególnie że na 2011 rok przypada stulecie marki Chevrolet), jednak już same podstawowe wersje wystarczają, by wystarczająco opowiedzieć amerykańską legendę.
Najmniejszy silnik, jaki montowano w C6, miał 6,0 litra pojemności, co samo w sobie brzmi dość zabawnie, wszak nie mówimy tu o samochodach ciężarowych. Z początku generował on 405 koni mechanicznych, zaś po poprawkach z 2008 roku zastąpiono go 6,2-litrową jednostką napędową o mocy 437 KM. Początkowo dostępna była 4-stopniowa automatyczna skrzynia biegów, rok później dołączyła 6-przełożeniowa. Jednocześnie oferowana była skrzynia manualna przystosowana do szybkich zmian biegów. Jej pracę wspomagał system CAGS, który przy wolnej jeździe nakazywał kierowcy zmianę z „jedynki” od razu na „czwórkę”. Miało to za zadanie nie tylko zmniejszyć faktyczne spalanie, ale również pozwolić na ominięcie specjalnego podatku.
I rzeczywiście – na papierze spalanie Corvetty C6 udało się wyraźnie ograniczyć – do około 15 litrów w cyklu miejskim (16 mpg) oraz mniej więcej 9 w trasie (26 mpg). Samochody z automatyczną skrzynią potrzebowały na przejechanie 100 km minimalnie więcej paliwa. Gwoli formalności, rozpędzenie się do 100 km/h zabierało Corvette C6 6,0 l (6,2 l) 4,3 sekundy. Czyli… całą wieczność.
Chevrolet Corvette C6 Z06
Z06 to w nomenklaturze Chevroleta zapowiedź zmian. I rzeczywiście – tak właśnie określane były Corvette z największym, aż 7-litrowym silnikiem. Odpowiedzialny za 513 koni mechanicznych, odwdzięczał się przyspieszeniem rzędu 3,6 sekund do „setki”. Nie odbyło się to, rzecz jasna, bez konieczności poniesienia innych kosztów. Potrzebne było sporo poprawek, a jedną z najbardziej istotnych wydaje się przebudowa ramy samochodu. Dawną konstrukcję stalową zastąpiła aluminiowa, co pozwoliło zaoszczędzić ok. 60 kilogramów. Skończyło się definitywnie na 1421 kilogramach, co pozwoliło pozostać na podobnym poziomie spalania jaki miał miejsce w przypadku „standardowej” Corvette.
Starania doceniono i Chevrolet Corvette Z06 wystąpił w roli samochodu bezpieczeństwa w wielu wyścigach, między innymi Daytona 500 czy Indianapolis 500. Nie był jednak szczytem możliwości amerykańskiej firmy. Kres nadszedł dopiero w wersją ZR1.
Chevrolet Corvette C6 ZR1
Jeżeli Z06 brzmi groźnie, to co można powiedzieć o ZR1? Długo zabierano się do tego projektu, a informacje raz po raz stawiały konstrukcję w zupełnie innym świetle. Stopniowo „wyciekały” projekty, aż wreszcie – po kilku latach coraz bardziej niecierpliwego oczekiwania – w grudniu 2009 roku zadebiutował Chevrolet Corvette C6 ZR1. I niech nikogo nie zmyli mniejsza pojemność silnika aniżeli w Z06, bowiem mocy było tu jeszcze więcej. Ta w najbardziej szalonym dziele z Kentucky zatrzymała się dopiero na granicy 647 koni mechanicznych, co pozwoliło Chevroletowi złamać i utrzymać stosunek powyżej 100 KM z 1 litra pojemności silnika. Minimalnie wzrosła waga – do 1515 kilogramów – co i tak nie przeszkodziło Corvette ZR1 zostać maszynką do zabijania.
819 Nm maksymalnego momentu obrotowego (już przy 3800 obrotów) robi piorunujące wrażenie. Granica 100 km/h pada już na PIERWSZYM biegu, którego maksymalna prędkość wynosi 106 km/h. Żeby przekroczyć 200 km/h wystarczy wrzucić… TRÓJKĘ. Przyspieszenie oscyluje w granicach 3,2 sekundy do 100 km/h i wspomnianych na początku 10,9 sekundy do 200 km/h. Prędkość maksymalna wynosiła 330 km/h.
ZR1 to inżynieryjne arcydzieło. Każdy najdrobniejszy element został tu stokrotnie przemyślany, a następnie wyrzucony do śmieci i zrobiony od nowa. Jeszcze lepiej, jeszcze dokładniej.
Moc zakupów
Nowe samochody za granicą wcale nie są tak drogie, jak można by sądzić. W Stanach Zjednoczonych (na przykład u Stewarta w San Francisco) ceny podstawowego Corvette C6 zaczynają się już ok. 50-60 tysięcy dolarów. Jak na auto „supersportowe” to przecież cena co najmniej okazyjna. W przypadku ZR1 jest już nieco mniej przyjemnie, bowiem cena bez mała podwaja się i zatrzymuje na pułapie rzędu 111 tysięcy dolarów. Dla mieszkających w USA – rzecz do przebolenia. Podobnie jak mniejsze podatki, brak akcyzy czy tańsze paliwo. Jeśliby jednak myśleć o imporcie Corvette do Polski, lepiej zamknąć oczy i rachunki – w trosce o własne samopoczucie – podpisywać w ciemno. Na rynku wtórnym ceny różnią się diametralnie i wydaje się, że wiek, generacja i koszty nie są ze sobą w ogóle powiązane.
Już wkrótce z kolei zadebiutować ma zapowiadany od dłuższego czasu nowy Chevrolet Corvette C7. To pozytywne, że w obliczu nasilających się nacisków na praktyczność czy ekologię Chevrolet znajduje chęci na tworzenie projektów iście wariackich w tym najlepszym słowa znaczeniu.
Z całym szacunkiem dla Orlando, Captivy czy Cruze’a, tylko Corvette godne jest złotego krzyża na masce. Którego – paradoksalnie – jako jedyne nie posiada.