To, co zawsze najbardziej elektryzuje publikę na każdym salonie samochodowym to samochody sportowe. Sam dobrze pamiętam, jak wokół niesamowitych konceptów od Renault, czy nawet De Tomaso, mało kto chodził, a do Lambo lub Ferrari ustawiały się kolejki, by chociaż pstryknąć jakiekolwiek zdjęcie. Parę lat temu sam byłem zresztą w tym stadium motoryzacyjnej pasji, kiedy każdy model o czerwonym lakierze i jednej parze drzwi wzbudzał we mnie przyspieszone bicie serca.
Teraz troszkę się to zmieniło, bo na przykład bardziej podniecałem się premierą nowej Mazdy 2 (gdybym miał żonę, to bym już leciał do salonu, by dla niej zamówić), niż zapowiedzią McLarena P1 GTR. Wiem, że ten drugi pozostaje w sferze marzeń, że jest absurdalny, że nie ma w nim nic oprócz prędkości i dlatego zupełnie mnie to nie kręci. Mazda 2 natomiast jest bardziej realna, a poza tym zwyczajnie świetna, przynajmniej tak to wygląda z boku. Ale to może ja stałem się trochę zmanierowany/zblazowany i niektóre rzeczy nie robią na mnie odpowiedniego wrażenia.
E tam, gadanie. Wciąż jaram się motoryzacją jak dziecko, McLaren zwyczajnie mnie nie grzeje w żaden sposób przez ten swój stricte technologiczny charakter wyprany z emocji. Dlatego jak się dowiedziałem o nowym modelu, to jakoś tak… no nie wiem, miałem to w poważaniu głębokim. Ale skoro dzisiaj ma być o markach sportowych, to zacznijmy o nim szybko i równie szybko zapomnijmy.
McLaren 675LT
Czyli nic więcej, jak podkręcony model 650S, zoptymalizowany pod kątem osiągów. Jest więc wciąż to samo 3,8L V8, ale tym razem o mocy 666KM. Może być, w sumie. I do tego jakieś tam dodatki typu inne nastawy zawieszenia, zmienione podzespoły oraz lakier wyglądający jak wymieszanie błękitu z szarością papieru toaletowego.
Całą reszta dokładnie taka sama jak w 650S, czyli: szybka, technologicznie dopracowana do perfekcji, ale też raczej nijaka. Zwyczajnie nie czuję w tym wszystkim ducha F1-ki, czuję jedynie super samochód, który jest…super. Ale nie ma w sobie tego efektu ‘wow’, nawet na żywo. Mając wybór brałbym Huracana w ciemno.
Ale wiecie – zmanierowany jestem, supersamochody wybieram, które są (jeszcze) poza zasięgiem. A bo co, podywagować sobie nie można?
Bentley EXP 10 Speed 6
Już wiem jednak, czego tak naprawdę brakuje McLarenowi! Brytyjskości! Jest mu zwyczajnie znacznie bliżej do niemieckiej perfekcji, niż brytyjskiej elegancji. Porównajcie sobie to z tym np. nowym konceptem od Bentley’a:
Klasyczna forma, opakowana w jeszcze bardziej klasyczny lakier w odcieniu sportowej brytyjskiej zieleni. Długa maska, przepięknie opadający tył w stylu F-Type (choruję na to auto strasznie), okrągłe, klasyczne reflektory i ogromny, chromowany grill. Równie dobrze można by powiedzieć, że to auto zaprojektowano na przełomie wieków. I też by było klasycznie ładne. Brytyjskie.
I gdyby w takiej formie trafiło do sprzedaży jako kolejny model Bentleya, to niemiałbym zupełnie nic przeciwko i bym nawet mocno się zastanawiał, czy to Granturismo od Maserati to odpowiedni kierunek. Tak hipotetycznie mówię, oczywiście. Szczególnie, że nie będzie raczej zastępował, leciwego już jednak, Continentala GT. Który póki co u mnie z Maserati jednak przegrywa.
I jeszcze jedno. Bentley EXP 10 Speed 6 ma tak obłędnie piękne wnętrze, że jedynie Pagani Huayra ma szanse stanąć w szranki.
Aston Martin DBX
Szkoda tylko, że ten Bentley był jedynym ładnym akcentem wśród tych sportowych brytyjskich nowości. McLaren jest jaki jest, fani się znajdą. Jeśli znaleźliby się dla zaprezentowanego Astona Martina DBX to zwątpię w społeczeństwo.
Paskudny. Niezrozumiale paskudny. Bez jakiejkolwiek linii, bez cech charakterystycznych dla Astona, którego chociaż średnio lubię, to jednak cenię za pewną konsekwencję w budowaniu swojej marki. A to jest zwyczajnie odrażające. Zamiast zastanawiać się w Komisji Europejskiej nad grubością gumowej powłoki na rękawicy kuchennej powinni pochylić się nad zakazem wytwarzania SUV’ów w stylu coupe. Sam zbierałbym podpisy.
Dwudrzwiowy SUV coupe o przyklejonym dachu. Spalmy to, zanim się rozwinie. A projektantowi należałoby się chyba wbić do domu żeby sprawdzić, jakie niedozwolone prochy w siebie wrzuca. Bo nie wierzę, że na trzeźwo da się coś takiego stworzyć, a co więcej zaakceptować do prezentacji dla szerszej publiki. Oni tam w tym Astonie wszyscy ćpią równo.
I jak to może w ogóle stać obok dopiero zaprezentowanego Vulcana? Toż to profanacja!