Mężczyźni to faktycznie istoty stosunkowo proste, w swej naturze raczej za wszelką cenę unikające komplikacji i dążące do wewnętrznego, a przede wszystkim zewnętrznego spokoju. Czyli po prostu nie lubimy zawracania dupy zbędnymi błahostkami, które zazwyczaj są wszystkim tym, co nie jest aktualnie wykonywaną przez nas czynnością. Ot, taka zero-jedynkowa funkcja, która działa mniej więcej tak, że póki czymś jesteśmy zajęci, to inne bodźce do nas nie docierają. Dopiero po skończeniu tego ‘czegoś’ możemy się poświęcić innej pasjonującej czynności. Żadnej wielozadaniowości, czyste wykonywanie zadań jedno po drugim. To daje poczucie komfortu i spokoju, a to przecież jest najważniejsze.

Myślę, że jest to dość jasne, klarowne i każda kobieta powinna to bezproblemowo zrozumieć. Naprawdę jest to aż tak bardzo proste.

 

Schody mogą pojawić się w zasadzie tylko w jednym momencie: kiedy mamy zrobić coś, czego do tej pory nie robiliśmy, lub z czym do tej pory nie mieliśmy do czynienia. To jest, można powiedzieć, taka wyraźna, głęboka skaza na tym zero-jedynkowym, wygodnym wizerunku bezproblemowego w użyciu faceta, któremu wystarczy spokój i jedzenie. Wtedy bowiem włącza się tryb nadrzędny, który każe męskiemu osobnikowi tę czynność wykonać choćby nie wiem co się działo, ile to trwało i jakiego nakładu sił oraz energii nie wymagało, na pohybel.

Oczywiście nie mając pojęcia co robi, po co to robi i czemu to coś działa lub działać przestało.

Wtedy, a jakżeby inaczej, jakakolwiek próba pomocy spala z miejsca na panewce, bowiem problem nie jest w tym, że facet chce coś zrobić, ale mu jakoś nie idzie. Problem leży w miejscu zupełnie innym – mężczyźni nie potrafią przyznać się do porażki. Nawet nie przed innymi, ile przed samymi sobą.

Porażka jest ostatecznością, czymś co przynosi wieczną hańbę, niechęć do samego siebie, jest przyznaniem się do własnej niewiedzy oraz braku umiejętności. A musicie wiedzieć, że faktycznie nie ma nic gorszego niż podjęcie się czegoś i przyznanie, że się tego nie umie ostatecznie wykonać. Dlatego też jak już facet coś powiedział, że zrobi, to wiadomym jest, że zrobi – przypominać co pół roku mu nie trzeba, bo prawdopodobnie w tej kilkumiesięcznej przerwie planował kolejne kroki działań.

Bez patrzenia w instrukcję.

Bo czy to jest właśnie instrukcja, czy porada znajomego, czy mapa w trakcie jazdy – to wszystko jest wrogiem dla faceta. O ile mapa jest jednak w sumie jako-tako akceptowalna (bo nauczyliśmy się, że jednak udawać, że zna się wszystkie drogi to trochę słaba opcja), to już instrukcja jest raczej marnym dodatkiem do sprzętu, która dobrze sprawdza się jako podpałka do grilla. Wiecie, papier z recyklingu lepiej się pali.

No bo jak to – widać co się ma w ręce? No widać. To co tu więcej dodawać? A że meble z IKEA da się montować w dwie zamiast ośmiu godzin to już nic nie znacząca informacja, można ją pominąć.

Przyznaję się teraz przed Wami – nigdy nie przeczytałem żadnej instrukcji i faktycznie mus sięgnięcia po nią odczuwałem jako własną, manualną porażkę. Wolę obracać coś w dłoniach, szukać rozwiązania na własną rękę, niż przeglądać spis w treści w poszukiwaniu jasnego rozwiązania.

Do wczoraj.

Siedząc w Strzale (tak, Golf zasłużył sobie na otrzymanie tego legendarnego już przydomku. Coraz bardziej lubię to auto) i jak zwykle czekając odrobinę za długo na Adę kombinowałem sobie z nudów i bawiłem się przełącznikami. Jak dziecko. A to okna, a to lusterko, wsteczny, przeglądałem komputer pokładowy w poszukiwaniu czegoś, czego jeszcze nie znam. No bo po co komu instrukcja, chyba nawet jej nie wożę w samochodzie albo jest gdzieś w czeluściach bagażnika.

I kiedy tak sobie strzelałem przełącznikami od lusterek zwróciłem uwagę, że prawe lusterko jest coś za nisko w porównaniu do tego, jak je zostawiłem. A przecież nic nie zmieniałem, nikogo za kółko tez nie wpuszczam. Przechodnie raczej składają obudowy lusterek, niż próbują zmieniać samo lustro. Skurczybyki.

Dziwne.

Chwila konsternacji, moja twarz musiała wyglądać raczej idiotycznie, aż raptem mnie oświeciło. Stałem wciąż z nogą na sprzęgle, z włączonym wstecznym, przerzuciłem sobie lusterko na ‘R’, czyli ustawienia prawego lustra.

Przerzuciłem na neutralny. Wróciło na swoje miejsce. Zrzuciłem na luz, włączyłem ‘R’ – nic, zero reakcji. Jeszcze raz: wsteczny, ‘R’, prawe lustro w dół.

Damn, jakie to proste i genialne jest zarazem. Ile razy się wkurzałem, że nic widzę podłoża, bo mimo dobrego radaru cofania wciąż staram się lustrować to, co dzieje się za mną. A tutaj wystarczy jedno kliknięcie i voila! widać wszystko to, co do tej pory umykało.

Po chwili podniecenia złapała mnie jednak szybka i trochę frustrująca myśl, która nie chce mi dać spokoju:

 

Jeśli teraz odkryłem coś takiego, to ile fantastycznych funkcji przegapiłem w sprzętach, które miałem do tej pory?!

 

Chyba jednak trzeba będzie zacząć czytać instrukcje. Dla pewności.