Dawno już minęły czasy, kiedy limuzyna miała być po prostu długa i wygodna (w dowolnej kolejności). Teraz musi jeszcze mieć piekielnie mocny silnik, by z powodzeniem konkurować z dwukrotnie krótszymi, czterokrotnie mniejszymi i szesnastokrotnie tańszymi samochodami (prawie) sportowymi. Ekstremalnym przykładem tego zjawiska jest nie Porsche Panamera, nie Bugatti Galibier czy niedoszłe Lamborghini Estoque. Tym prawowitym przykładem jest Audi S8.

Audi nigdy nie produkowało samochodów szczególnie emocjonujących, hołdując raczej zasadzie zewnętrznej skromności, o czym świadczą najlepiej modele RS4, RS6. Niepozorne kombi o piekielnych osiągach zdolne skopać tyłek każdemu przygodnemu ścigantowi, czyli odzwierciedlenie marzeń wszystkich tych, którzy w karoserie reliktów przeszłości wkładają silniki współczesnych demonów.

A2 po dziś dzień uznawane jest za jeden z najbrzydszych modeli w historii. R8 jest cholernie mocne, cholernie szybkie, ale… brakuje mu duszy. Q7 z kolei przypomina krowę, w której tyłku ktoś niechcący zaparkował odrzutowiec.

Z “A” do “S”

Ale S8 jest inne. To naprawdę elegancka limuzyna. 506,2 cm długości pozwala z pełną odpowiedzialnością ją tak nazywać, choć któryś z “rzeczoznawców” z miejsca stwierdziłby, że to sedan. Historia serii S8 sięga 1996 roku i od samego początku kojarzy się jednoznacznie – jako samochód reprezentacyjny dla wiecznie spóźnionych dyrektorów. To wyjaśniałoby, dlaczego rezygnowali oni z zupełnie przyzwoitych i także szybkich A8, a zamiast tego wsiadali do wariantu maksymalnie wysilonego. Podle drogiego, notabene. Argumentem przemawiającym za zamianą “A” na “S” były 4,2-litrowe silniki o mocy 340 bądź 360 (w zależności od roku produkcji) koni mechanicznych. 5,4-5,5 sekundy do “setki” miałoby jednak być zbyt wolne?

Najwyraźniej, bowiem w najnowszej, aczkolwiek – niestety! – już nieprodukowanej generacji S8 (D3 – 2006-2010) zaimplementowano silnik z Lamborghini. Krótko mówiąc, do znanych z dawnych lat ośmiu cylindrów dołożono kolejną parę, czego efektem było – po pierwsze – powiększenie pojemności silnika V10 do 5,2 litra oraz – po drugie – wzrost mocy do 450 KM. 540 Nm maksymalnego momentu obrotowego przekładało się na przyspieszenie rzędu zaledwie 5,1 s do “setki”. W aucie ważącym co najmniej 1800 kilogramów. Imponujący wynik.

Nie rozmawiajmy o pieniądzach

S8 było (a w zasadzie nadal jest) samochodem dla dżentelmenów, ci zaś o pieniądzach nie rozmawiają.

Gwoli jedynie zatem ścisłości wypada napomknąć o spalaniu. Tu z kolei o wielkim szczęściu można mówić wówczas, jeżeli zejdzie się do średniej 15-16 litrów benzyny. W trasie jest nieco lepiej – napiwszy się wcześniej melisy zamknąć się można nawet w 12 litrach. Zwykle jednak wartości zmieniają się w przeciwnym kierunku – nie trzeba żadnych szczególnych umiejętności, aby w Audi S8 przekroczyć magiczną granicę 20 litrów benzyny na 100 kilometrów. Przy obecnych cenach paliwa posiadanie takiej limuzyny wydaje się więc istnym sportem ekstremalnym.

Spalanie to – rzecz jasna – “pryszcz” w obliczu kosztów zakupu. Na wtórnym rynku na Audi S8 przygotować trzeba co najmniej 250-280 tysięcy złotych. Plusem są niskie przebiegi – większość trafiających na sprzedaż modeli ma na liczniku zaledwie kilkadziesiąt tysięcy kilometrów, w które bez większych obaw można uwierzyć. Nie zmienia to faktu, że za podobną cenę kupić można wcale nie mniej emocjonujące samochody prosto z salonu. Trudny wybór, ale szczerze i każdemu życzę tylko takich dylematów.

Przede wszystkim elegancja…

Na co w wypadku Audi S8 poświęcić trzeba te kilkaset tysięcy? Przede wszystkim na silnik Lamborghini i fenomenalny napęd na cztery koła Quattro. To bodaj najlepsze, co Audi w całej historii swojego istnienia zdołało wymyślić. Jest tu też 6-stopniowa automatyczna skrzynia biegów Tiptronic. “Oczywistą oczywistością” jest nawigacja satelitarna, skórzane fotele sterowane elektrycznie (z pamięcią ustawień), bixenonowe reflektory skrętne, webasto (ogrzewanie postojowe), czy system bezkluczykowy. O drobiazgach takich jak tempomat czy czujniki parkowania nie wypada nawet wspominać.

W skrócie – Audi S8 jest doskonale wyposażoną limuzyną, której luksus nie sposób oddać słowami. Podobnie jak wrażeń z jazdy – silnik V10 wydaje się przeczyć prawom fizyki i przemieszczając niemal dwie tony blachy jakby nie ważyły praktycznie nic. To oczywiście rzutuje na koszty eksploatacji, a te – nie da się ukryć – są gigantyczne. Coś za coś, jak mawiał klasyk. Każda wizyta w serwisie wiązać się musi z wydatkiem fortuny, ale – na całe szczęście – wizyty te nie będą zbyt częste. Jeżeli coś w S8 może szwankować, to zawieszenie. To poniekąd nie było przygotowane do eksploatacji w polskich warunkach. Tylko… które zawieszenie jest?