Nie wierzyłem. Nie brałem w ogóle takiej możliwości pod uwagę, że to może się udać. Polski supercar? Taki z krwi i kości? Naah, to nie jest możliwe. Za dużo pieniędzy trzeba na to wyłożyć, zbyt wielu inżynierów z najwyższej półki zatrudnić, zbyt wiele spraw na najwyższym poziomie logistycznym zgrać, by bez większego doświadczenia móc stworzyć samochód tak skomplikowany, jak drogowy samochód sportowy z prawdziwego zdarzenia.
Cóż. Byłem w błędzie, choć pewnie nie do końca. Tak czy inaczej końcówkę minionego tygodnia zdecydowania wygrała wyścigowa wersja samochodu Arrinera Hussarya, która po raz pierwszy została zaprezentowana szerszej publiczności na targach Poznań Motor Show. I gdybym miał tylko patrzeć, to bym pod nosem powiedział ‘wow’ i nic więcej już bym się nie zająknął na temat jakichkolwiek wątpliwości.
Nawet te drobne stylistyczne wpadki jakoś nie przeszkadzają. Choć czy wpadką jest stylizowany na Ferrari f430 przedni spoiler? Jak czerpać, to tyko z najlepszych wzorców.
Generalnie jest jakoś tak nawet oryginalnie i choć (podobno, tak mi donosiliście) czasem spasowanie i dobór materiałów szwankuje, to całość ma potencjał. Też zaczynam w ten potencjał jakoś podskórnie wierzyć, gdyby nie jeden, drobny fakt…
Odnoszę wrażenie, że od samego początku twórcy Arrinery dość mocno się przeliczyli. To trochę tak jak z remontowaniem mieszkania – jeśli zakładasz, że będzie ono kosztowało 30 tysięcy, do dolicz jeszcze to 50%. W przypadku supersportowego samochodu podejrzewam, że trzeba by było doliczyć jakieś 200%, o ile nie więcej. I tutaj pojawił się problem, stąd pomył na firmowe obligacje.
Z jednej strony jest to pomysł dobry – społeczna pożyczka, która (zasięgnąłem języka) ma całkiem realną stopę zwrotu. Jednocześnie twórcy tak bardzo wierzą w swój projekt, że zamiast dodawać kolejnych współwłaścicieli (czyli akcjonariuszy), po prostu zakładają, że będą w stanie w określonym czasie spłacić odpowiednie należności. Tak działają obligacje.
Z drugiej strony jednak pokazuje to, jak bardzo konstruktorzy się przeliczyli. Niby auto jest gotowe, ale widzimy tylko wersję wyścigową, a o drogowej wciąż wiemy niewiele. Stąd pewnie to zamieszanie z obligacjami i de facto żebranie o pieniądze na dokończenie całego projektu.
Zaczynam jednak wierzyć, że jeśli akcja z obligacjami wypali, to w końcu doczekamy się czegoś, z czego na motoryzacyjnej mapie świata będziemy mogli być dumni.
Dobrze jednak, że ta Arrinera Hussarya akurat w tym tygodniu wypłynęła, ponieważ… zwyczajnie nie miałbym o czym Wam napisać. Dawno nie było aż tak nudnego tygodnia, w którym nie pojawiło się zupełnie nic wartego odnotowania. Nie tylko pod katem nowych modeli, nawet niespecjalnie było słychać o jakichkolwiek nowych rozwiązaniach, które mogłyby być wprowadzone do seryjnych modeli. Nuda aż po horyzont.
Z ciekawostek wiadomo jednak, że aktualnie produkowany Aston Martin Rapide nie doczeka się bezpośredniego następcy. Zamiast niego będzie bowiem wspominana już wcześniej Lagonda oraz jeszcze jeden model w postaci, a jakżeby inaczej, sportowego SUVa. Jakże oryginalnie, aż mnie zatkało. A szkoda, bo Rapide w przeciwieństwie do Panamery przynajmniej jakoś jeszcze tchnął tym sportowym duchem. No ale tak, parcie na Azję robi swoje.
A na koniec mam dla Was jeszcze najbrzydsze kombi w historii. The Binz Xtend, bo tak się ta pokraka nazywa, jest wydłużoną wersją przedliftowego mercedesa klasy E, no i… no to jest złe i bezsensowne. Oczy krwawią.