Sława, jaką “cieszą się” VW Golfy i Ople Calibra, nie wymaga komentarza. Co najwyżej – pobłażliwego spojrzenia. Na nic innego, a na litość jedynie zasługują rozklekotane relikty początku lat dziewięćdziesiątych, kupowane owczym pędem za ortalionową modą. Kiedy przychodzi czas sprostać jakiemukolwiek, choćby i quasi-sportowemu wyzwaniu, niemieckie klejnoty rodzinne (wszak w ozdobnej urnie najlepsze dla nich miejsce) bledną niczym lakier na Moskwiczu. Problem jednak w tym, że za podobną cenę trudno o wyraźnie lepsze samochody, zdolne powalczyć w narodowym sprincie spod świateł.
Amatorom namiastki przynajmniej sportowych wrażeń pozostaje egzotyczna Honda Prelude oraz… Hyundai Coupe, równie azjatycka propozycja. Dotąd niedoceniana koreańska motoryzacja raz na jakiś czas wydaje na świat pojazd, który dla wielu staje się obiektem westchnień. Czy słusznie? Za równowartość 10 tysięcy złotych trudno o więcej sportowych emocji. Bezwypadkowych i w nienajgorszym stanie.
Produkcja niewielkiego Hyundaia o wielkich aspiracjach rozpoczęła się w 1996 roku i – “zaliczywszy” przemianę pokoleniową w 2001 roku – potrwała aż do 2008. Długo wyczekiwany następca Coupe, Veloster, okazał się propozycją w zupełnie innym tonie. Oryginalny charakter poprzednika pozostał więc niepowtórzony.
Prowadzi się…
… wręcz idealnie. Wiele samochodów wykazuje tendencję do samodzielnego decydowania o torze jazdy. W Hyundaiu Coupe nie ma o tym mowy. Konstrukcja bardzo dobrze trzyma się drogi, błyskawicznie i precyzyjnie reagując na ruchy kierownicą. Pod tym względem niczego sportowym aspiracjom Koreańczyka ująć nie można.
Fakt faktem, w kabinie mogłoby być więcej miejsca. Siedzi się bardzo nisko, co potęguje sportowe wrażenia, ale wpływa jednocześnie negatywnie na komfort podróżowania. Fotele stosunkowo dobrze trzymają kierowcę, którego na każdej większej nierówności twardo zestrojone zawieszenie próbuje wyrzucić w powietrze. Cóż – taka jest cena osiągów. A skoro już o osiągach mowa…
Sięgaj, gdzie Golf nie sięga
Nie jest aż tak pięknie, jak można by się spodziewać. Producent przewidział kilka wersji silnikowych, spośród których największą popularnością na rynku wtórnym cieszą się benzynowe 1,6 i 2,0 litra. Pierwszy – w zależności od momentu produkcji – generuje od 114 do 116 koni mechanicznych. Ponad 11 sekund do setki to wyczyn jako taki. Maksymalna prędkość 193 km/h również nie powala na kolana. Diametralnie odmienne oblicze prezentuje jednak silnik dwulitrowy. Dysponująca mocą 139 (do 142) koni mechanicznych, jednostka ta do “setki” rozpędza sportowego Hyundaia w zaledwie 8 i pół sekundy. Znacznie lepiej! Pozwala też złamać barierę 200 km/h. Co prawda zaledwie o jeden kilometr, ale zawsze to przyjemna świadomość.
Niestety, liczyć trzeba się z tzw. paliwowym kagańcem. Szybsza jazda kosztuje. W Hyundaiu Coupe – podwójnie. Modele z dwulitrową jednostką potrafią spalić nawet do 12 litrów benzyny w mieście oraz około 8-9 w trasie. W egzemplarzach z mniejszym motorem, cykl miejski kosztuje do 10 litrów, podczas gdy trasa – od 7 w górę. Szczęśliwie jednak Hyundaie dobrze znoszą instalację gazową. Zasilanie LPG pozwala dość znacząco pomniejszyć koszty eksploatacji.
Tylko się nie psuj
Wbrew obiegowej opinii o koreańskiej motoryzacji, Hyundai Coupe nie jest tak awaryjny, jak mogłoby się wydawać. Kapryśne bywa sprzęgło, które – w zależności od stylu jazdy – od czasu do czasu należy wymienić. Także i same silniki miewają humory. Zdarza im się buntować przed odpalaniem na ciepłym, a także gubić obroty. Wszystko to jednak kwestia odpowiedniej regulacji i wymiany pojedynczych elementów. Koszty serwisowe nie powinny być zbyt wysokie, zaś kluczem do sukcesu jest styl jazdy.
Rzecz w tym, że idea Coupe bynajmniej do spokojnej i wyważonej jazdy nie zachęca. To samochód, który sam rwie się do przodu i wiele samozaparcia trzeba, by poskromić jego i własne zapędy. Zapas mocy pozwala czuć się pewnie i bardzo szkodliwie podziałać na ego ulicznych ścigantów.
Podsumowując, w cenie 10 tys. złotych trudno o pojazd z podobnym do Coupe charakterem. Przyzwoite osiągi, intrygująca sylwetka i sportowy pazur pozwalają cieszyć się każdym mijającym kilometrem. Nie jest to, oczywiście, propozycja dla rajdowców, ale nie jest także dla ospałych księgowych. Dobry wybór zaś dla młodych ludzi, chcących w niebanalny sposób ulokować pierwsze zarobione pieniądze. Warto, bowiem wspomniane 10.000 sportowych emocji z pewnością warte jest tyluż złotych.